menu

senior.pl - aktywni w każdym wieku

Wróć   Klub Senior Cafe
Zarejestruj się FAQ / Pomoc Szukaj Dzisiejsze Posty Oznacz Fora Jako Przeczytane

Zatrzymane w kadrze.Szkoła.
04-09-2007 02:46 PM

Mieszkałam i chodzilam do szkoły w jednej z najstarszych dzielnic Krakowa. Kamienice były tu różne, niskie i wysokie, ale najczęściej z odpadającym ze starości i zaniedbania tynkiem, oraz podwórkami przepastnymi jak studnie, na których rzadko kiedy uchował się jakiś rachityczny krzaczek. Ale szkoła... Szkoła była piękna. Olbrzymi poaustryjacki gmach z przestronnymi korytarzami na których śmiało można było jeździć rowerem, kręcąc ósemki. Szkoła ta była podzielona na dwie części, każdą z oddzielnym wejściem, dyrektorem i gronem nauczycielskim. Jedna była dla chłopców, druga dla dziewcząt. Klasy były bardzo duże z przepastnymi szafami na butle z atramentem, zapasowe pudła białej i kolorowej kredy, jakichś bibułek, kartonów i... zeszytów z dyktandami. W tej szkole z kazdego rocznika (a chodziło się wtedy 7 lat do podst.) były tylko cztery klasy A, B, C i D, a w kazdej klasie uczyło się około 32 - 35 uczennic. Mieściły się w tym przepastnym gmachu różniste gabinety - fizyczny, chemiczny, geograficzny, polonistyczny, i do prac ręcznych. Była przestronna sala gimnastyczna, biblioteka i sala muzyczna z prawdziwym fortepianem i mnóstwem innych instrumentów. Nikt tu nie nosił z domu np. cymbałków, one były, a stroiciel fortepianu przy okazji poprawiał brzmienie i innych instrumentów. Naprawdę ta szkoła była wspaniała i zadbana. Prawdziwa szkoła. Gdy dzisiaj przekraczam progi nowoczesnej szkoły, przygniatają mnie ciasne, niskie korytarze na których wrzask i tupot jest tak ogłuszający, że momentalnie wzbiera we mnie agresja i chęć ucieczki. Nie ma w tych szkołach atmosfery nauki, ani atmosfery wychowania.
W tamtej, "mojej" szkole naukę zaczynało się od mozolnego pisania najpierw ołówkiem, a potem, potem piórem, kółeczek, laseczek i brzuszków. Nazywało się to kaligrafią. Pamiętam ile hektolitrów łez wylałam nim tatko uznał, ze kółeczko jest odpowiednio okrągłe, a literka "k" nie przypomina węzełka. Dziś nie narzekam. Mam ładne, wyraźne pismo.
Do szkoły wszyscy, obowiązkowo musieliśmy chodzić w chałatach z białym kołnierzykiem i z tarczą przyszytą do rękawa. Tutaj moja Mama wykazała się pomysłowością. Chałat miałam uszyty z dobrego materiału, abym nie musiała go codziennie prasować, ale kołnierzyk był nie jak u innych na guziczki, tylko przyszywany. Toż to było dopiero moje utrapienie! Codziennie odpruwałam nieświeży kołnierzyk i przyszywałam czysty. Nie mama, nie babcia. To był mój obowiązek. Pranie tych kołnierzyków, skarpetek, patentek jak i niewymownych także należało do mnie. No i niechbym spróbowała zapomnieć!
W szkole panował zwyczaj, że klasy wychodziły na przerwie na korytarze i tam pod okiem dyżurnych nauczycieli odpoczywały, natomiast w klasie zostawali dyżurni, którzy wietrzyli klasę, przygotowywali tablicę, czyste gabki i inne potrzebne akcesoria. Był miły zwyczaj robienia gazetek ściennych z różnych okazji np. zimy, wycieczki do Warszawy, czy szlakiem obozów koncentracyjnych. Do dziś pamiętam kilogramy waty i kleju, zużyte na wspaniałą gazetkę o zimie, gdzie puchate bałwanki rywalizowały o lepsze z zaspami śniegu, chmurami i pomponami na czapkach narciarzy. Mieliśmy też kółko teatralne, przygotowujące pod czujnym okiem polonistki, inscenizacje ku..., lub jasełka, czy jakieś inne dla nas wówczas ciekawe baśnie.
Na początku kazdego nowego roku szkolnego, klasa planowała wycieczki 3-4 dniowe i tzw majówki. Ależ to byla frajda. Dla wszystkich. Uczniów których nie było stać, cicho i bez zbędnego rozgłosu finansował komitet klasowy, czasem przy pomocy szkolnego. Obowiązywała zasada równości. Obowiązywała też pomoc w nauce. Dziewczynki uczące się dobrze, miały obowiązek pomocy oddanej im "pod opiekę" słabszej uczennicy. Obie na tym korzystały, ucząc się współżycia społecznego, odpowiedzialności, często nawiązując długoletnie przyjaźnie. Obie też narażały się na smutne konsekwencje, jesli wyłamywały się z tego wymogu.
Panie nauczycielki wspominam jako osoby wymagające, ale pełne dla nas sympatii i czułości. Nieraz widywało się nauczycielkę pocieszającą małą beksę, wiedziałyśmy też o interwencjach w domu, jeśli w tym domu dziecko było źle traktowane. Jakoś nie mogę sobie uświadomić ani jednego aktu agresji z którejkolwiek ze stron. Nie bylo też rodziców biegających po szkole z kwiatkami czy pakunkami. Wstydziłyśmy się gdy matka była w szkole, bo to świadczyło o jakiejś dużej zawalance.
Byłyśmy przy tym całkiem normalnymi dzieciakami. Jeżdziłyśmy po poręczach, chociaż było to surowo zakazane, na teczkach po szkolnych korytarzach, poszła niejedna szyba, lekcje odpisywało się pokryjomu w szatni, czytało na lekcji pod ławką ksiażki. Była nawet szkolna afera z myszą. Stało się to w siódmej klasie przed zapowiedzianą klasówką z matmy. Jedna z koleżanek przyniosła w słoiku obwiazanym grubą ceratą , ze zrobionymi w niej dziurkami ,złapaną przez brata mysz. Rowno z hasłem: proszę przygotować kartki, myszka została wypuszczona.
Ależ się działo! Cała klasa, łącznie z panią wskoczyła na ławki i w krzyk. Pomoc, a jakże i to niejedna, nadeszła, ale karę dostałyśmy też słuszną, tymbardziej , że nikt nie powiedział kto to zrobił i kto wymyślił. Jako karę musiałyśmy zrobić przez niedzielę dwadzieścia zadań tekstowych i nie pojechałyśmy na majówkę.
Wspaniała była ta szkoła i naprawdę należała do najlepszych. Była na liście tzw. szkół wiodących, jako jedna z pięciu w województwie. Pociągało to za sobą wymierne korzyści. Były duże dotacje na pomoce naukowe, na szkolny komitet i można było nie zdawać egzaminu do szkoły średniej. Z tym, że przyjęcie bez egzaminu, było obwarowane faktem bycia przez min.trzy ostatnie lata szkolne w tzw."Złotej Księdze". Wpisywano tam uczennice, które miały świadectwa z góry na dół bardzo dobre. Dodatkowym atutem było to, że uczennicę nie obowiązywała wtedy rejonizacja, tylko składała bez egzaminu papiery nawet do najbardziej renomowanego w mieście liceum. Musiala zostać przyjęta.
Kochałam tą szkołę. Jej mury, koleżanki, nauczycieli. Szanowałam wysoką, szczupłą, kostyczną panią dyrektor, razem z innymi bałam się woźnej, która za byle co potrafiła przywalić miotłą czy szmatą. Nigdy i nigdzie już w póżniejszych latach nie doznałam takiej wspólnoty i przyjażni jak w tamtych trudnych i biednych latach pięćdziesiątych i początku lat sześćdziesiątych.



Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:54.

 
Powered by: vBulletin Version 3.5.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.