menu

senior.pl - aktywni w każdym wieku

Wróć   Klub Senior Cafe
Zarejestruj się FAQ / Pomoc Szukaj Dzisiejsze Posty Oznacz Fora Jako Przeczytane

29-06-2010 17:05

I tak się zastanawiam, czy więcej jest tych zapachów czy smrodów. Chociaż mówią, że pieniądz nie śmierdzi, chyba że z braku papieru toaletowego można użyć banknotu. Ale znów pod warunkiem, że za banknot milion złotych możemy kupić bułkę murarkę, która także kojarzy się z pośladkiem. I tak było kiedyś powiedzenie że "wszystko to gówno poza moczem". Przepraszam za słowa niekulturalne, ale chciałem oddać tę atmosferę i ówczesne słownictwo czy też wyrażanie się, potomnym. Czyż te wyrażenia nie są prorocze w swej wulgarności jak i mądrości i bogate w treść nie tylko żołądkową. Jak to wszystko ładnie a raczej brzydko się kojarzy. Manewrowanie skojarzeniami mąciło mój umysł już od dzieciństwa. Często nie wiedziałem , co wyraz znaczy a go używałem. Koleżankę w szkole podstawowej nazwałem dziwką, ale nie wiedziałem co ten wyraz znaczy. Bo inni go używali. Była inteligentniejsza i palnęła mnie w twarz. To był pierwszy i ostatni raz, że "kobieta mnie biła". Nigdy żadnej nie uderzyłem ale unikałem nazewnictwa mi obcego. Tak szczerze, pomyślałem trochę, ten policzek otrzeźwił mnie i bardzo dużo nauczył. Uważać co się mówi. Nauczył do końca życia. Zrozumiałem tą lekcję aż nad to. Szkoda, że tej lekcji nie zrozumiały i ciągle powtarzają media i osoby publiczne.
Dzielny gajowy, co wyratował Czerwonego Kapturka, stał sie okrutnym bandytą bo mordował zwierzęta. Dzielny kawaler, co próbował chociaż trochę zrobić, stał się okrutnym mordercą ludzi o niepewnej reputacji. Ten, co zamordował człowieka za parę złotych, stał się drobnym przestępcą i bohaterem. Został skazany na 7 lat jak napisano w piśmie, bo się nie napracował zbytnio przy robocie. Zwolniony po czterech, znów się nie napracował i zabił niechcący następnego lub następną, którzy nie chcieli dać na działkę - bynajmniej nie budowlaną.
I mądrzą się prawnicy i różnej maści psychologowie od wszystkiego, którzy za swoje dywagacje powinni dostać dożywocie. Bo to oni psują prawo boskie zastępując go swoimi - bynajmniej nie naszymi. I tak trwa dyskusja o niczym. I co na to ten mały chłopczyk, wdychając opary niesprawiedliwości. A no, żył ze swoimi, całkiem innymi, dla niego tylko ważnymi, ale w perspektywie czasu było to błahostką lub pestką jak to mawiano. Sprawy są o wiele poważniejsze. Patrzę w sklepie rowerowym i podziwiam ten rowerek, ładnie pomalowany, ładne kształty, 21 przełożeń ma zębach. Spoglądam na ten drugi. Tylko 10 przełożeń. Jakiś taki toporny. Wybrałem ten drugi. Dlaczego?
Prosta sprawa. Ten pierwszy rozpadnie się po pierwszej jeździe, nikt nie zauważy jego piękna, bo takich jest wiele. Drugi będzie mnie służył przez lata. Nie rozpadnie się. I tak używamy tylko 6 przełożeń na zębach. Reszta to pozorna korzyść nigdy nie wykorzystana. Powracając do tych domniemanych morderców. Polowali, polują i będą polować. Byle to robiono nie dla przyjemności. Jest nawet kościół pod wezwaniem św. Huberta - patrona myśliwych. Trzeba ścigać przestępców. A że oni popełniają samobójstwa - widać - zasłużyli na to - lub było u nich coś nie tak z psychiką. I weźcie to pod uwagę w wyborach, mówi wam to mały chłopczyk, który wyrósł dostając w międzyczasie często kopa
w d... . O ile można kogoś nazwać gajowym, to wypominanie innym stanu kawalerskiego, czy nazywanie mordercą ludzi, to już chyba
... co za dużo to już i świnia nie przetrawi. Kawaler ma wiele zalet. Przede wszystkim może zająć się pracą. Żonaty dzieli życie miedzy rodzinę, czyli jest mniej wydajny. Szczególnie, gdy ma tak ważne obowiązki. Wiadomo, najlepsi są ulegli. Łatwo ich omamić. Będą ich chwalić nasi wrogowie wmawiając nam, że są przyjaciółmi. Twardzi nie będą lubiani gdyż nie dadzą się urobić przez obcych. Tacy są potrzebni, nie na pokaz ale w czynie. Czyż nie napisano w piśmie - po czynach ich poznacie. Patrzcie nie na tapetę lecz pod nią, gdyż tam jest ukryta prawda o stanie naszego domu. Zastanówmy się - czy malowany czy cwany. Bo jeden i drugi jest patriotą. Jeden i drugi wiele ryzykował działając dla Polski. Obaj są Polakami. Obaj chcą dobrze. Ale czy w tej międzynarodowej przestrzeni sprawdzi się ten malowany - wątpię. Chociaż tak po cichu marzę, aby gajowy wygrał. Może w ten sposób dostaniemy nauczkę, byle nie było już za późno.
Na razie tyle
Barry

25-06-2010 13:26

Oprócz wspomnianych Ryśków - ze mną trzech i Wojtka, było jeszcze kilku innych. Był taki Tadek - uważany za przygłupa. Ale tak patrząc z perspektywy czasu, był bardzo oczytany. O ile Ryśki skończyły studia, co skończył on ? Muszę dotrzeć teraz do jednego Ryśka aby spytać o Tadka. W lasku były zarysy podmurówki z dwoma podstawami pod kominy. Część bloczków betonowych była wyjęta, te w ziemi zostały.
Nic więcej nie zostało - prawdopodobnie po budynku. Nie wiem, czy budowla techniczna czy dom mieszkalny. W zasadzie były dwie takie podmurówki. Ta druga bardziej zarośnięta krzaczorami. Otóż często stawaliśmy w tym miejscu i popuszczaliśmy lejce lub wodze fantazji
bynajmniej nie erotycznych tylko strasznych rzeczy. I tak Tadek opowiadał, że to w czasie wojny te podstawy pod komin są głęboko wkopanymi słupami do torturowania ludzi w czasie wojny. Za przykład dawał Indian. Jeżeli dopowiem, że Tadek był prekursorem do dokopywania się do innych miast pod ziemią - to był geniusz w bezprzykładnej głupocie w którą święcie wierzyłem. Czasem pytałem się babci to i owo. Babcia z uśmiechem, jak to bywa u babć, spytała, kto naopowiadał ci tych bzdur. Następnym razem jak pytałem, odpowiadała
- a co Tadek ci opowiadał. Moja babcia była hrabiną. Ale Sowieci nie wywieźli jej na Sybir. Moja babcia potrafiła w ciągu jednego dnia pójść po zakupy, zrobić śniadanie, napiec ciast, pójść na pole, okopać sto metrów kwadratowych ziemniaków, pójść do lasu, nazbierać grzybów - była w tym mistrzem, wrócić z płodami i przy okazji dwoma suchymi tyczkami na fasolę - pomagałem zawsze jedną nieść.
Następnie zrobić obiad, nakarmić drób i króliki, a przez dwa lata nawet kilka świń. Porobić w przydomowym ogródku, po czym wypoczęta szła na mszę o osiemnastej lub dwudziestej. I co ruski widział na dłoniach mojej babci - spracowane ręce robotnika a nie białe dłonie arystokraty. Nie wiem, skąd się brało to głupie ocenianie człowieka na podstawie dłoni. Jak tak popatrzymy na osoby, które przeżyły Syberię, to przeważnie ta głupia, nieprzystosowana do pracy arystokracja. To biedota była niezaradna. A kiedy prała moje rzeczy - nie wiem.
Wiem że i mnie wykąpała i zawsze wieczorem wpychałem się do świeżego, wywietrzonego łóżka a rano wciągałem czyściutkie ubranko.
Była po prostu niesamowicie zorganizowana. A czas wyznaczał jej dzwon kościelny i przejeżdżające pociągi.
Było wiele miejsc tajemniczych jak też opowieści ludzi starszych. Było to tuż po wojnie. O wszystkim, prawie o wszystkim opowiadano sobie. Jednak pewne rzeczy czy osoby były tabu. Dotyczy to rozbudowanych do niedorzeczności bunkrów. Nie mówiono o tym nam, bo bano się, że tam możemy pójść. Nawet żołnierzom stacjonującym obok bunkrów zabraniano wchodzić do nich. Chodziły słuchy o pułapkach zastawionych na ludzi. Ale o tym dowiedziałem się o wiele później - kilkadziesiąt lat później. Podobnie miało się z Obrą. Jak przyjechałem po latach to stwierdziłem że suszarnia to barak a rzeka to strumyk. Chociaż na zakolach mogły być doły. Dlatego chodziło się nad Paklicę, która była po kostki lub nad Obrę, która też była po kostki, ale pod mostem kolejowym. Była tam tak szeroko rozlana, że trudno, żeby była głęboka. Zresztą przed Warszawą na wysokości Otwocka jest bród, który służył do przepraw wojskowych. Tam też rzeka bardzo szeroka.
Nie przechodziłem, ale byli tacy, co im nie było straszno. Oczywiście opowiadano o wojnie, o oddziałach powstańczych. Nawet nie wiedziałem, że przychodził do nas człowiek będący dowódcą WIN czy NSZ na okręg wileński. Bardzo sympatyczny człowiek. Nigdy nie wpadł. Zmarł śmiercią naturalną. O nim dowiedziałem się całkiem niedawno. Dlaczego ceni się tylko tych co siedzieli a nie ceni tych co się nie dali posadzić. Przecież to jest o wiele trudniejsze. Nie zawsze trzeba tak ryzykować aby siedzieć lub stracić życie. Czyż nie więcej warta jest zapobiegliwość. Zabić można się zawsze. Nie dać się zabić to sztuka. Mówię oczywiście o porównywalnym ryzyku. Bo można wyjechać za granicę i mieć ten kraj w d... . Przykład komunistów w czasie wojny. Wyjechali i wrócili w chwale, a nie wąchali prochu. Jechali gazikami sto kilometrów za frontem i pisali, jak to było groźnie, jak im kule świstały przy głowie.
Dla mnie zawsze tajemniczym miejscem był jeden pokój na strychu. Była tam rupieciarnia poniemiecka. Był patefon bez tuby, ale sprawny i pełno winili z niemieckimi piosenkami. Szczególnie lubiłem puszczać jedną ze słowami, których wtedy nie rozumiałem "libe ja libe". Kręciły mnie te kolorowe kółka nalepione wewnątrz krążka. W końcu rozebrałem mechanizm, bo ciekawy byłem "jak to jest zrobione".
Płyty latały w powietrzu aż rozwaliły się na kawałki. Podobnie było z książkami i innymi mechanizmami, których zastosowania do dzisiaj nie znam. Były też mebelki. Wszystko poszło w rozsypkę, bo kto wtedy wiedział, że teraz by miało to wartość. Tego wszędzie było dużo i nikt nie zastanawiał się nad kolekcjonowaniem. Jak wcześniej wspominałem , w tym pokoju było czuć ziołami. Babcia rozścielała na tych gratach papier do pakowania czyli taki arkusz półtora na półtora metra. Na tym rozkładała zioła. Takie zioła należy codziennie przekładać, by nie spleśniały lub zgniły. Zabójczy zapach miał kwiat czarnego bzu, porównywalny w początkowym stadium suszenia z zapachem kocura znaczącego teren. Jak Austriacy mogą pić z niego herbatę, a ile muszą się napocić, bo to lek napotny. Ja zbieram zawsze dziurawiec i czarcie żebro. Są to moje ulubione zioła. Dochodzi też mięta i rumianek, kłącza i liście pokrzywy.

Na razie tyle
Barry

22-06-2010 18:12

Używanie dużej ilości łamanego cynamonu i goździków dodawanych do ciast czy kompotów lub zup owocowych było normą. Kompoty gotowało się codziennie. Kawy się nie piło a i herbata też była rzadko. Kawę chowano zawsze do tortów. Wódek się nie piło tylko likiery lub nalewki. Nie zauważyłem, żeby ktoś wypił więcej niż setkę. Alkohol był dla smaku. Wódki sporo przepuściłem przez swój organizm, ale w zasadzie nigdy mi nie smakowała jako sama. Była i jest obrzydliwa w swoim smaku jak i zapachu. Zawsze kojarzę to z zapachem karbidu.
W zasadzie jak ten Jasio, dla mnie istnieje Gin + Tonik + Limeta. Tego mogę sporo. Racjonalne stosowanie tych ostatnich przysmaków jest moją siłą. Jedynym uzależnieniem jest zielona, śmierdząca herbata ale to jak ze szpinakiem czy buraczkami - trzeba sobie mentalnie wmówić
że to jest smaczne. I rzeczywiście wmówiłem sobie. Szpinak, buraczki i zielona herbata jest dla mnie przysmakiem. A może nie ja sobie wmówiłem tylko moja babcia i mama.
Dożywianie wnusia polegało też na robieniu przysmaków z jajek. Jak babcia wracała z kurnika, niosła oczywiście ciepłe jajeczka. Myła jedno, robiła dwie dziurki. Do większej sypała cukru i dawała do wyssania zawartości. Często też ucierała żółtko z cukrem. Ale jak dodała soku cytrynowego, to było obrzydliwe. Lubiłem kogel czy też gogiel - mogel czy też mogiel z kakao. Skąd ta nazwa nie wiem, wiem że smaczna. Nie znalazłem dużo na ten temat w wydawnictwach encyklopedycznych więc liczę na innych - co jeszcze znaczy oprócz utartych żółtek z jaj kurzych (piszę jakich, żeby mnie nie posądzili o rasizm - tyle tych organizacji i fundacji broniących wszystkiego tylko nie tego co trzeba). W słowniku poprawnej polszczyzny obie nazwy podane wyżej są poprawne chociaż ta ostatnia wersja, używana przeze mnie jest nazywana archaiczną. Stąd chyba jestem archaiczny w swojej osobowości. O, przypomniało mi się że ten podwójny wyraz znaczy też mieszankę nie pasujących do siebie zdarzeń lub rzeczy. Niektórzy nazywają to koktail, chociaż jest wyrazem zgodności mimo rozbieżności,
np. koktail etniczny. Wyraz ponoć pochodny od koguta. A kogut jest powiązany z jajkiem. Nie pasujący, poza oczywiście żółtkiem z cukrem. Ten cholerny "chory sterol". Kto to wymyślił ten wyraz ?
Na podwórku każdy zbiornik był pod rynną. Pod jedną była metalowa micha z kotła pralniczego. Otóż poza domem , znajdował się drugi dom z piecem i kotłem. Była to pralnia. Obok pralni obora, komórka na różności oraz strych na siano. Pod inną natomiast była metalowa beczka. Otóż ta beczka była przedmiotem dziwnych praktyk mojej babci. Zapewne nie każdy wie, że kury, tak jak kobiety, chorują na domniemaną ciążę, chorują na domniemane kwoctwo. Taką domniemaną kwokę babcia łapała, a była w tym bardzo szybka, i zanurzała w tej beczce parę razy. Przysięgam, jest to najlepsze lekarstwo na tę chorobę. Kura w oczach była odkwoczona. Nie wiem tylko czy przytapianie kobiet też daje ten sam efekt (hi). Z zabaw, to tak dla relaksu, najpopularniejsza była klipa. Najprostsze narzędzia, nie tak jak do golfa - "naszej gry narodowej" - wystarczał kawałek patyka długości około metra i kilkunastocentymetrowy patyczek zaostrzony na końcu, oczywiście kozikiem, od ciężaru którego spadały spodenki. Ciągle było trzeba podciągać aż pod pachy. I ktoś mi powie, że im człowiek starszy, tym wyżej podciąga spodnie. Po prostu jest to praktyczne posunięcie z punktu widzenia naukowego. W przypadku dzieci, zawartość kieszeni, w przypadku pięćdziesiąt plus, lustrzycy. Każda gra się kiedyś kończy i zamienia w niekontrolowane wydarzenia. Tak jak w karty
po pewnym czasie i z pomocą co nie co, licytacje sięgają szlema z blotkami to w klipę po znudzeniu się grą, walono tym kijem we wszystko, co mogło podskoczyć. Oczywiście nie w zwierzęta a tym bardziej ludzi. Bardziej męską grą było granie w pikuty. Było kilka figur, które należało wykonać, aby nóż mógł utrzymać się w pozycji wbitej w ziemi. Każdą figurę kolejno wykonywał każdy. Przegrywał ten, co nie wykonał. Podobna gra w państwa. Rysowano koło i dzieliło się równo na ilość graczy. Każdy musiał wbić nóż, aby był wbity, z pewnej wysokości. Wtedy mógł zakreślić i przywłaszczyć tyle terenu sąsiada, ile sięgnął, ale nie wolno było podpierać się ręką na terenie przeciwnika. Kłótnia powstawała wtedy, gdy już stopa się nie mieściła na swoim terytorium. Kłopot, czy jeszcze się mieści czy już nie.
Drugim kryterium było, że można było wyjść poza terytorium, wtedy, czy trafimy jeszcze w małe pole, czy już nie. A drugim kłopotem, czy nóż, który nie utrzymał się po paru sekundach i padał na ziemię to jeszcze ważne. Ważne , nie ważne, teraz browar jest ważny.
Dodam, że zimą woda z kotła była zamarznięta i po jego wywróceniu mieliśmy olbrzymią bryłę lodu z chlupoczącą wewnątrz wodą.
Przebijaliśmy się do tej wody przy pomocy różnych narzędzi.
Komentarze czytam, dzięki.
Na razie tyle
Barry

21-06-2010 17:53

Stygmatami dzieciństwa były porżnięte palce przy pomocy kozika, który każdy musiał mieć. Także duże strupy a raczej strup na strupie na kolanach i łokciach oraz poobijane i pokaleczone kostki o pedały rowerka. Widać coś było w naszych nóżkach lub w rowerkach, że tak łatwo kaleczyliśmy sobie tą część ciała. Kozik był do robienia proc i fujarek. W dobrym tonie było, jak miał dodatkowo szpikulec do robienie w orzeszkach włoskich dziurki na zapałkę służącą za maszt. Wracając do rowerka miałem manię modyfikowania tego jednośladu. Pewien autochton wytwarzał pełno hałasu. Pozazdrościłem mu i też miałem hałas, jeszcze głośniejszy od niego. On miał jedną tekturę zgiętą w V i sznurek na kierownicy, ja aż cztery. Nie ważne, że w domu zabrakło pudełek na buty i sznurka.
Taką tekturę zakładano na druty od błotnika a sznurek do nich uwiązany ciągnął się do kierownicy na gumową rączkę, która obracała się.
Przy napinaniu sznurka tektury mocniej waliły o szprychy. I nie trzeba było specjalnej rury wydechowej i Beemy. Wadą takiego "silnika" było szybkie zużycie tektury jak też przy cofaniu wypadanie wszystkich na raz. Ekologiczne to było. Na biopaliwo czyli na przysmaki mojej babci. Za to ziemniaki na polu były aż białe od azotoksu. Azotoks było czuć na kilometry. Ale kto to wiedział wtedy... że to takie trujące nie tylko stonkę. Żeby zabawa była lepsza, z listewek od dekoracji miejskiej imprezy, zrobiliśmy sobie semafory - podwójne, nie byle co. Brakowało tylko świateł i torów. I tak jeden trzymał semafor i albo puszczał rowerek dalej albo nie. Można powiedzieć skrzyżowanie nastawni kolejowej z milicjantem kierującym ruch.
Oprócz oblucji twarzy, nie cierpiałem mówić dzień dobry. Byłem małym, sprytnym chamem mimo starannego wychowania. A może to kumoterstwo otaczających mnie sąsiadek prowokowało do takiego zachowania. Na szczęście CBA nie było, więc i ja i one wyszły z tego bez szwanku. Otóż siadałem na drewnianym słupku od płotu i ja Szymon czy jak mu tam - Słupnik, siedziałem na nim niby sęp i lustrowałem okolicę. Gdy przechodziła jakaś babci znajoma, zamykałem oczy. Nie uciekałem ze słupka z lenistwa. Gdy mówiły mojej babci czy mamie,
że nie kłaniam się to odpowiadałem, że nie widziałem bo miałem zamknięte oczy. Z punktu widzenia prawnego nie kłamałem. Panie wpadły na sposób aby pierwsze mówić dzień dobry i dawały mi cukierka. Nawet jedna dała całusa i pudełko klocków z obrazkami do układania. A ponieważ była młoda, więc zostawiła mi na twarzy wyraźny odcisk szminki. Było to potem przedmiotem kpin całej rodziny. Oczywiście, że to kara za niegrzeczność. I tak mnie nauczono dzień dobry. A ponieważ kiedyś oszczędzałem na tym słowie tak teraz go nadużywam. Więc powiem - dzień dobry wszystkim, co to czytają. U młodych (wyperfumowanych) panienek cieszyłem się szczególnym uznaniem bo wiedziały, że jestem siostrzeńcem swojego wujka. Zawsze tak było, że jak ktoś chciał coś uzyskać, podlizywał się, nawet do bliższej rodziny. Ale wujek w końcu wybrał sobie zupełnie inną ciocię dla mnie. Widać nie był tak zdemoralizowany i nadawał się do pracy w CBA. Też był przystojny, jak wcześniej napisałem, jak agent Tomek. Nie widziałem tego agenta ale ta zakochana pani mówiła o tej porywającej duszę kobiecą przystojności. Co do słupka, wtedy często wykorzystywano do tego słupy telefoniczne, które były połamane w czasie burzy lub zmurszałe na końcach wkopanych w ziemi. Wtedy nic się nie marnowało. Słupy były, tak jak podkłady, impregnowane tą śmierdzącą substancją. Na każdym słupie był nabity stalowy guz z numerem. Słupy były numerowane. Chociaż nowe numery już malowano.
Soboty w tym czasie były pracujące. Sześć godzin kochana młodzieży. W pozostałe dni urzędnik pracował siedem a robotnik osiem. Jeszcze w latach '70 tak było. Ja na studiach, były to jedne z najcięższych w Polsce, cybernetyka, zajęcia miałem przez pięć dni od ósmej do szesnastej. Z łaski w sobotę do czternastej. Nie mówiąc o zajęciach poobiednich. Znam ten ból. Jak już pracowałem, miałem jedną wolną sobotę. Mimo że byłem pracownikiem umysłowym - konstruktorem, w moim zakładzie pracy obowiązywał system fabryczny czyli osiem godzin.
Ładna pogoda w niedzielę zwiastowała wyjazd nad jezioro Głębokie. W naszych małych szeregach nastrój sięgał zenitu. Podniecenie faktem spędzenia paru godzin nad jeziorem budził nas już o szóstej rano. Dąsów i narzekań nie było, bo by skończyć się to mogło karą, czyli nieobecnością nad jeziorem. Najgorszy w tym wszystkim był kościół. Nie zdawałem sobie sprawy, że rano i tak woda zimna. Jednak msza o ósmej była poważną przeszkodą. Myślałem, że to przez mszę jedziemy o godzinie jedenastej. Było inaczej. Przecież trzeba było zjeść, rozruszać się po jedzeniu, bo z pełnym brzuszkiem do wody nie wolno. Ponieważ było nas wielu, a wujek jeden i motocykl też jeden, więc te pięć kilometrów odbywaliśmy motorem. Wpierw mama z tyłu a ja na baku z benzyną. Zawsze się kłóciliśmy, kto pierwszy, ja czy siostra. Z siostrą kłóciliśmy się niesamowicie. Jednak, gdy komuś coś zagrażało, stawaliśmy razem murem, gotowi poświęcić nawet życie za rodzeństwo. Gdy już była forpoczta do pilnowania czyli mama nad jeziorem, babcia pilnowała innych. I tak czasem wujek woził razy kilka. To samo po wodnej imprezie. Wujek świetnie pływał. Był maczo nad jeziorem. Nikt nie podskoczył. Spełniał wszystkie warunki a nawet więcej. Pływał ze mną na plecach, umiał unosić się na wodzie. Potrafił wypłynąć na środek jeziora a nawet dalej. Miał ponton i wędki bambusowe, co wtedy było rzadkością. Często tym pontonem mnie woził. Nawet miał ten ponton żagiel. Bardzo lubiłem pluskać się w tej ciepłej wodzie. Nawet złapałem płynącego zaskrońca. Oczywiście wypuściłem go. Już wtedy uczono mnie, że zwierzęta cierpią w rękach człowieka. W wodzie mogłem siedzieć od rana do wieczora. Niestety, mama pozwalała po dwadzieścia minut kilka razy. W tym nigdy w okolicy godziny dwunastej. Był to czas topielic. Jak ciężko było wyjść z tej wody, ileż targowania, płaczu, nie pomogły drobne kłamstewka mamy, że następnym razem będzie dwa razy dłużej. Ile straszenia tymi białymi zmarszczkami na palcach. Że woda wyciągnie z ciebie wszystko. Było w tym dużo racji. Ale szukajcie zrozumienia tej racji u takiego brzdąca jak ja. Oczywiście przy powrotach każdy chciał być ostatni. Dopiero zbliżanie się do miasta wyzwalało odruch głodu. Co też będzie na obiad ? Babcia w zasadzie wszystko miała w ogródku i na polu. Każdy miał wtedy wydzierżawiony kawałek pola. Akurat na potrzeby rodziny. Razem z przydomowym ogródkiem rodzina była samowystarczalna. Tylko krowy nie było. Nikt z nas nie myślał, że obiad trzeba przygotować. A był pełny wraz z kilkoma rodzajami ciast. Gdy się beztrosko kąpaliśmy, mama obserwowała nas czy jeszcze jesteśmy nad wodą a babcia pilnie gotowała i piekła, robiła kompociki ze spadów. Chciała nam dogodzić. Babci zawsze się bałem, ale broiłem. Babcia trzymała mnie żelazną ręką. Jakby tak nie było, pewnie bym zakończył życie jako dziecko. Szpryncem byłem nie z tej ziemi. Teraz dopiero widzę, jak mnie kochała.
W niedzielę obiad był uroczysty. Czuć było, że to niedziela. Wszyscy razem. Jako zupa, przeważnie rosół z kury lub chłodnik. Cóż to był za chłodnik !!! Wierzcie, czuję go do dzisiaj. Nigdy takiego nie jadłem. Była to kuchnia litewsko-polsko-białorusko-ukraińska. Na drugie obowiązkowo młode ziemniaki i kotlet schabowy. Do tego mizeria ze świeżego ogórka lub pomidora. Tylko co wykopane ziemniaki bez skórki, która schodziła podczas mycia, świeżo zerwany koperek, szczypior gruby, czosnek, ogórek czy pomidor. Są to smaki inne niż na straganie. Wiele owoców czy warzyw traci ten fantastyczny posmak świeżego zerwania już po godzinie. Kompot czy ciasta były ze spadów. Ktoś niezorientowany powie, że byłem karmiony odpadami z ziemi. Rzeczywiście, teraz nikt nie zbiera spadów. Spady jabłek były najsmaczniejszą i najaromatyczniejszą częścią produktów. Po wycięciu robaka i obraniu, chociaż do kompotu babcia nie obierała ze skórki, kładła to na ciasto drożdżowe. Ciast drożdżowych robiła babcia zawsze kilka rodzajów. Z suchym cynamonem, mokrym cynamonem i mieszanki owocowe na wierzchu. Przeważnie jabłka, śliwki i agrest chociaż czasem był i rabarbar lub mieszanka tychżesz. Oczywiście bardzo dużo pryszczy czyli kruszonki. W zasadzie zjadało się górę a spód czyli ciasto drożdżowe zostawało dla kur. Na imieniny czy urodziny babcia zawsze robiła tort. Dla mnie w kubku metalowym piekła mały torcik biszkoptowy. Ja musiałem mieć swój. Nie był to mój kaprys tylko babci. Prawdopodobnie dlatego, że ten duży tort był nasączany sporą ilością alkoholu. Był tylko dla dorosłych. Takie to było kiedyś chowanie małych Polaków w trzeźwości. W zasadzie alkohol był wtedy bardziej dla smaku niż stanu wskazującego.
Koziki były łukowate i proste. Te proste to w zasadzie noże ogrodnicze, kupowane w sklepach z nasionami i drobnym sprzętem rolniczym.
Fachowo nazywane okulizatorami, zdrobniale mówiono okulczak. Miały dodatkowo ukształtowana końcówkę - ale nie wiem dlaczego tak a nie inaczej
Saletrę kupowało się w drogeriach, a po co to w dalszych częściach.
Na razie tyle
Barry

19-06-2010 18:06

Obok osiedla, które było na skraju miasta, znajdowała się suszarnia buraków lub cukrownia. Był to ogromny budynek, przerażająco ponury
z dziwnymi parawozikami i taśmociągami. Obok szła linia kolejowa na Sulencin. Przechodząc z osiedla na pobliskie pola i do lasku, musiałem przekroczyć tę podwójną linię torów. Jedną do suszarni, drugą do wspomnianego miasta. Było to dla mnie straszne przeżycie. Z jednej strony czy pędzący pociąg nie rozjedzie mnie, z drugiej czy te parowoziki z suszarni nie wyhamują, staranują bramę i przejadą mnie.
Jako dziecko pragnąłem być kolejarzem czyli tym co siedzi w parowozie i decyduje o nim a tak się bałem pociągów. Przez tory przebiegałem wcześniej patrząc czy na horyzoncie lub czy przy bramie nie ma tej potwornej maszyny. Jak już widziałem, nie przebiegałem, tylko chciałem się ukryć, żeby pociąg mnie nie zauważył , nie wypadł z torów i nie przejechał mnie. Sny o takim pociągu miewam czas od czasu nawet do dzisiaj. Stary chłop a głupi. Ale teraz mam przewagę, gdyż wtedy nie umiałem we śnie fruwać. Nauczyłem się po śmierci klinicznej. Jak coś przykrego spotyka mnie we śnie na ziemi po prostu odfruwam w kosmos. Większość moich snów to fruwanie czyli przemieszczanie się w powietrzu w inne miejsca, poza Ziemię też. Z koleją też wiąże się kupa zapachów. Przede wszystkim zapach rdzy z torów kolejowych, impregnatu z podkładów kolejowych. Parowóz, tłusta oliwa - pachniał oliwą i parą wodną. A jak było się w wagonie, obrzydliwy zapach od palaczy papierosów, czasem drewna z kotła parowozu a czasem spalonego węgla. Można było też opalić się w wagonie, jak nawiało dymu przez okno. Chemicy mówią, że woda nie pachnie. Dla mnie pachnie, nawet ta destylowana. Najprzyjemniejszy zapach jest wody z czystego jeziora, później wody morskiej. Najgorszy z gnijącego bagna. Woda studzienna ma zapach ostrzejszy. Obrzydliwy zapach ma kranówa warszawska. Oczywiście te zapachy to konglomerat związków chemicznych, w których woda przebywa. Może rzeczywiście woda destylowana nie pachnie, tylko nos czując wilgoć oszukuje mój mózg. A po co przechodziłem przez te tory? Otóż za torami były pola, obok mały lasek i rowy z wodą i małymi rybkami. Pęd do posiadania rybek i akwarium jest u bardzo dużej populacji dzieci. Wpierw chciałem mieć te rybki - cierniki, w tych dołach z wodą , co kopałem w babcinym ogródku. Jako starszy, kupiłem już gubiki. Teraz moje dzieci mają większe i nowoczesne akwaria. Czasem chciałbym mieć i w swoim pokoju. Akwaria uspokajają nawet gdy nie ma rybek tylko są rośliny. Zwierzaków w domu nigdy nie chciałem hodować ze względu na smród. Zapach ten robił u mnie odruch wymiotny. I tak chodziłem wzdłuż tych rowów i wypatrywałem, czy coś nie pływa. Później w jeziorze Głębokie intrygowały mnie, jak kota , stada rybek. Oprócz rybek na polu były kuropatwy, przepiórki i bażanty oraz wisiały na niebie liczne jastrzębie i bociany. Jastrzębie były wtedy szkodnikami, obecnie na pewno już pod ochroną, bo rzadko je widzę. Dochodzą do tego liczne zające. Sroki były tępione jajami fosforowymi. Odbywało to się legalnie. Szkodliwość tych ptaków będących w nadmiarze jest olbrzymia. Jedna rodzina potrafi zniszczyć dziesiątki lęgów innych ptaków.
Każdy ornitolog o tym wie, ale boi się powiedzieć, bo go skasują w mediach. Żeby Chińczycy nie wytępili wróbli, już by ich nie było.
U nas wróble powinne być pod ochroną bo jest ich mało. A co na to Australia ze swoimi kłopotami? Musiała wytępić miliony różnych zwierząt bo by zupełnie została bez niczego. Ktoś kiedyś powiedział "gospodarka głupcze", ja powiem broniącym sroki - "równowaga biologiczna głupcze".
Lasek to był mały zarośnięty skrawek pola obok POM-u (Państwowy Ośrodek Maszynowy - chodzi o maszyny rolnicze). Te duże już lasy były za polami. W lasku rosły leszczyny, brzozy, derenie. Były malutkie polanki jak i gęste krzaki, szczególnie tarniny o którą się często kaleczyłem. I tu po otarciu się o tarninę, specyficzny zapach suchej kory.
Jak się ścinało coś na laskę , fujarkę czy procę, czuło sie zapach w zależności od krzewu. Na fujarkę najlepszy był dereń, bo skórka ładnie schodziła i po przycięciu drewnianej części nasuwało się ponownie tę skórkę. Do procy najlepszy był bez czyli liliowiec. Czarny nie nadawał sie do niczego prócz na lekarstwa. Specyficzny zapach suszącego się kwiatu bzu czarnego nadawał strychowi woń na długie miesiące. Przyjeżdżając na wakacje, już po kwitnieniu tej rośliny, czułem, że były suszone i w tym roku. Skaleczone brzozy lizaliśmy językiem. Nigdy ich nie kaleczyliśmy, dlatego dzisiaj się zastanawiam, dlaczego miały rany. Chyba to były pęknięcia po zimie. Będąc na koloniach letnich, często koledzy czy koleżanki nacinali korę brzozy i odrywali aby napisać na niej list. Mnie uczono od niemowlaka, że drzewo też to boli, że jak mam coś zrobić to muszę się wpierw zastanowić, czy to nie robię komuś krzywdy czy szkody. Oczywiście proca była produktem pierwszej potrzeby. I ciągle w domu słyszałem, że ktoś okradł gospodynię domu z gumki do majtek. Przecież babcia czy mama dobrze wiedziały, że ta gumka jest na procy, bo jak dawała nowe spodenki, to przekładała wszystko ze starych. Nigdy mi nie zabierano moich skarbów. Co najwyżej babcia się wygadała i spytała, po co mi pięć proc w kieszeni. Sam nie znałem na to odpowiedzi. Obok lasku przechodziła linia wysokiego napięcia z groźnie wyglądającymi tabliczkami z czaszką i piszczelami. Teraz jest to zabronione, żeby nie straszyć dzieci. Znak ostrzegawczy żółtego koloru i ładna błyskawica. Kiedyś słup mijano z daleka, teraz dzieci się nie boją i przytulają a większe dzieci wchodzą i spadają. Macie prawa unijne. Przy liniach wysokiego napięcia często czuć było ozon i słychać charakterystyczne bzyczenie, bynajmniej nie pszczół tylko przewodów. Powracając do przekładania tych proc. Rodzina mojej mamy była od dawien dawna urzędnikami państwowymi na poczcie. Były żelazne zasady pewnej uczciwości. Największym przestępstwem było otworzyć i przeczytać czyjś list, otworzyć paczkę itd. Listy niezaadresowane otwierano i czytano wyraz po wyrazie komisyjnie aby zorientować się do kogo. Sprawdzano, aby zorientować się do kogo, ale nie naruszyć treści intymnej. Przypadki niezaadresowanego lub źle listu były dosyć częste. Ale były świętością. To coś jak tajemnica Spowiedzi Świętej.
Na razie tyle
Barry

Strona 1 z 3:
 1 
 > 
Archiwum
2007
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2008
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2009
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2010
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2011
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2012
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2013
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2014
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2015
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2016
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2017
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2018
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2019
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2020
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2021
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2022
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2023
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień
2024
Luty
Marzec
Kwiecień


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:24.

 
Powered by: vBulletin Version 3.5.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.