|
29-02-2012 21:20 Wyobrażasz sobie ile taki pies może zjeść? – uświadamiała mnie. - Już wiem ile on je, ale trudno, przecież go nie przywiąże i nie zostawię – oświadczyłam stanowczo. - Kto ci każe zostawiać? Trzeba coś wymyślić. Coś z nim zrobić – znów mi tłumaczyła. Podbiegł do nas, obwąchał Alinę, pomachał jej ogonem i zajął miejsce obok mojej lewej nogi. Co chwilę dotykał kagańcem mojego kolana. Doszliśmy do szosy. - My tutaj mieszkamy – oświadczył pan Mróz. - Alu, zaczekajcie na mnie, muszę podziękować pani Mrozowej za obiad – powiedziałam. - Idź, idź, zaczekamy – dostałam pozwolenie od Ali. - Marko zostań – rozkazałam. Usiadł przy nodze Aliny i patrzył jak odchodzę. Wyszła z domu kobieta, może czterdziestoletnia, szła na spotkanie ze mną, była uśmiechnięta, podała mi rękę, uścisnęłam ją serdecznie. - Dziękuję pani za obiad i troskę – podziękowałam z całego serca. - Nie ma za co, mogłam pomóc to pomogłam. Ma pani szczęście, że akurat mój nadszedł – mówiła i wyszliśmy na drogę. - Wiktor, weź ten plecak i zawieź do obozu – powiedziała do męża. - Przecież i tak bym pojechał, ciężar to jak licho! To nie na siły takiego dziecka – powiedział i popatrzył na mnie. - Nie trzeba proszę pana, damy sobie radę. Szkoda pana czasu – zapewniałam go że jestem silna. - Co pani wie, pomóc drugiemu, to więcej warte niż nie wiem co!! – uświadomił mi wartość pomocy, troskę o ratowanie życia. - Masz rację, Wiktor – poparła go żona. - Bardzo pani dziękuję – powiedziałam do pani Mrozowej. - Aga, pośpieszmy się – ponaglała Alinka. Marko zobaczył, że wracam, od razu zajął miejsce przy mojej nodze. Cała grupa ruszyła do marszu. - Alu, co ja z nim zrobię? – zapytałam i czekałam na poradę, - Też myślę – zapewniła mnie solidarnie. - I co? – zapytałam ciekawie. - I nic. Myślę, żeby dać komunikat w radio, może się ktoś zgłosi – głośno myślała. - Może. Na pewno komuś zależy na takim pięknym psie. Widziałam, że przez przypadek zaczepił się o ten konar. Jestem pewna, że nikt by świadomie nie zostawił psa na taką straszną śmierć głodową. Jak myślisz, Alu? – znów zapytałam i czekałam na poparcie moich myśli. - Aga, ludzie są różni, ale i ja myślę, że to był wypadek. Ma psisko szczęście, że akurat weszłaś na niego. Osobiście wolałabym, żebyś w ***** wlazła, bo mniejszy byłby kłopot. Trochę smrodu, a tu żywe stworzenie, w dodatku widać po jego mordzie, że on cię kocha – pocieszała mnie. - Przestań Alu, ja już mam dość. Żal mi go, ale co ja z nim zrobię? – mówiłam z troską w głosie. - Aga, będziesz u nas miesiąc, damy ogłoszenie, może się kto zgłosi. Na razie będzie na wikcie obozowym. Poczekamy, zobaczymy – uspakajała moją skołataną głowę. - Alu, może komendant się nie zgodzić – głośno myślałam. - Dziewczynki!!! – zawołała Alina. - Co jest? – stanęły i czekały aż dojdziemy. - Pani Agata martwi się, czy damy jeść pieskowi – zawołała rozbawiona. - My damy, ale jeszcze zapytamy na apelu – odparły harcerki. - No widzisz! Ja mu mogę dać połowę swojej porcji. Przy stu pięćdziesięciu osobach, jeden pies się wyżywi. Co tam miska w tą, czy w tą – oświadczyła? - Bogu dzięki! Żeby tylko się kto zgłosił po niego – głośno myślałam. - Najpierw musimy dać komunikat, potem musimy czekać, ale jak nikt się nie zgłosi po niego, to ja ci osobiście współczuje – pocieszyła mnie. - Co powie moja mama? Wypędzić go, to go nie wypędzi, ale ile okradnie się z jedzenia! – martwiłam się. - Nie martw się, pożyjemy, zobaczymy – znów mnie pocieszyła. - Bliznę będzie miał do końca życia – przypomniałam sobie o jego zranionym boku. - Pewno! Taki płat skóry wrąbało mu robactwo. Szlag by trafił! Żywcem by go zjadły. Ma szczęście, że szłaś przez ten las – wreszcie mnie pochwaliła. - No widzisz! A tyle mi nagadałaś – skarżyłam się. - Agata, byłam wściekła jak się dowiedziałam. Martwiłam się o ciebie, a ty, w najlepsze sobie spałaś – znów mnie beształa. - Już dobrze Alu, nie złość się – prosiłam. Dochodziliśmy do obozu, gromada harcerzy wyszła nam na przeciw. Zabrali plecak, torbę, jeszcze raz podziękowałam panu Mrozowi. Komendant i Alina, zaprosili mnie do namiotu „świetlicy". Zdałam raport z poprzedniej doby i zostałam przyjęta jako druhna. Za pomocnika został wybrany Marko! Dostaliśmy „wikt i opierunek" na równi z harcerzami. - Aga ja już opłaciłam ci wikt do 15 sierpnia, tylko opłać za psa i wszystko będzie grać – poinformowała mnie Alinka. Wyjęłam pieniądze i opłaciłam jedzenie dla psa. Odetchnęłam z ulgą! Wyszliśmy ze świetlicy, zobaczyłam, że mój namiot już rozstawiony obok namiotu Aliny. Marko obwąchał go i położy się przy wejściu. - Alinko, zobacz, on pilnuje mojego namiotu – pochwaliłam go z radością w głosie. - Widzę, teraz nie pozwoli nikomu dotknąć. Aga, ty mu lepiej nie zdejmuj tego żelastwa z mordy – radziła mi. - Dobrze Alinko, za nic mu nie zdejmę – przyrzekałam. 29-02-2012 21:18 - Ty stara, durna idiotko! Przecież mógł cię pogryźć – wymyślała mi Alina. - Ale mnie nie zjadł i tobie też nie pozwolił podejść – śmiałam się i poklepałam psa. - Leż piesku, ona tylko tak pyskuje, w rzeczywistości, to najlepsza przyjaciółka na świecie – tłumaczyłam psu. Przywiązałam go do konara i po paru krokach wpadłam w objęcia Aliny. - Ty głupia małpo! Wczoraj każdy autobus był oblegany przez harcerzy. Wszyscy czekali na ciebie, i dziś od rana dyżurujemy na przystanku. Myślałam, że jesteś chora, albo co gorszego się stało, a ta durna znalazła sobie psa! Szlak by trafił! I to akurat ja muszę mieć na karku taką głupią kozę – wyzywała na mnie i serdecznie mnie ściskała. - Przebacz mi Alu, ale jak już wlazłam na niego, to co miałam zrobić? Zostawić go? Skazać go na śmierć? Ty też byś go nie zostawiła – tłumaczyłam. - Wiesz Aga, jak mi dał znać syn tego pana, powiedział z jakiego powodu tutaj ugrzęzłaś, myślałam, że trupem padnę! – wściekała się. - Ale nie padłaś? To chodź zobaczyć co z psem – prosiłam. - Oszalałaś! Ja mam podejść do tego olbrzyma? – zacietrzewiła się. - Chodź Alinko, przestań się wygłupiać. Zobaczysz ten jego bok, umyłam mu wodą utlenioną, ale co twoje oko, to nie moje – prosiłam. - Dobra chodź, ale do jasnej cholery trzymaj go – prosiła zła jak licho. - Zaczekaj Alu, założę mu kaganiec – powiedziałam. Zapięłam mu kaganiec i teraz podeszła Alina, obejrzała mu ranę, pochwaliła mnie za pierwszą pomoc. Wyjęła z torebki jakąś buteleczkę, spryskała tym ranę. - Na razie wystarczy, nic mu nie będzie, wyliże sobie, reszta zagoi się jak na psie – orzekła. - Dzięki Alu – szepnęłam. - Zwariowałaś całkiem! Za co mi dziękujesz? – powiedziała już łagodniej. - No, że zechciałaś się nim zająć – szepnęłam przepraszająco. - A tobie kto podziękuje? – zapytała i patrzyła na mnie jak na głupka. - Nie ważne – powiedziałam cicho. - Dziewczynki, składajcie ten majdan, przeniesiemy panią prokurator w miejsce bardziej zaludnione - Alu, ja jeszcze z nim zostanę. Gdzie on teraz pójdzie? Co zrobi? – tłumaczyłam. - Przestań się wygłupiać, Aga. Chce, niech idzie, nie, to z Bogiem – powiedziała stanowczo. - Alinko! On jeszcze jest słaby – upierałam się. - Słaby!!! A warczał na nas jak wściekły – powiedziała zła. - Daj spokój Alu. Jak go zabiorę do obozu? Jeszcze dzieci pogryzie – tłumaczyłam. - To wyślij go do wszystkich diabłów – doradziła mi z dobrego serca. Patrzyłam jak harcerki i pan Mróz składali namiot. - Pakuj te rupiecie bo zacznie się ściemniać – powiedziała i zaczęła mi pomagać. - Oszalałaś? Dopiero piąta, połowa lipca, ciemno robi się o dziewiątej. Alinko, nie ogłupiaj mnie – powiedziałam z żalem. - Agata, zanim to spakujemy i dotrzemy do obozu, na pewno zrobi się ciemno – zapewniła mnie. Zaczęłam szybko pakować manatki, oddałam panu Mrozowi menażki, miskę i wiadereczko, resztę wsadziłam do torby i stanęłam przed psem. - Co z tobą mam zrobić? – zapytałam. Wstał, pomerdał ogonem i zaczął skomleć, miałam łzy w oczach. Odpięłam smycz, stanął przy mnie gotowy do drogi! Pan Mróz założył namiot na rower, harcerki wzięły torbę, ja szłam obok Ali. - Agata, puść go luzem, nie masz prawa zabierać obcego psa – tłumaczyła mi. - Idź Marko, idź – powiedziałam i odpięłam smycz, puściłam go wolno. Spojrzał na mnie i pobiegł przodem, obwąchał pana Mroza i dziewczynki, wyprzedził ich i pobiegł przodem, co chwilę oglądał się czy idziemy. - Alu, on nie ma zamiaru odejść – powiedziałam przerażona. - Mam oczy i widzę, ale mama da ci wycisk! Ciekawa jestem co powie jak jej przywieziesz takie ciele do domu? Aga, on was obeżre z każdego grosza. 29-02-2012 21:17 - Już po dwunastej, prawie trzy godziny jak pan Mróz poszedł, mógłby już wrócić – mówiłam głośno. Marko słuchał i merdał ogonem. - Chce ci się pić? Napasłam cię herbatnikami i po nich bardziej cię suszy. Biedny piesek – mówiłam do niego bo serdecznie było mi go żal. Mnie też strasznie chciało się pić, a z głodu burczało mi w brzuchu. - Może otworzymy konserwę? E, nie, bo po niej jeszcze bardziej będziemy pragnąć wody – tłumaczyłam psu i sobie. Przed pierwszą przyjechał pan Mróz, wynagrodził nam długie oczekiwanie! - Żona ugotowała ten makaron i dała dużą miskę dla psa, tutaj dała mleko do makaronu. Dla pani podała obiad – mówił, oparł rower o drzewo, stawiał torby na trawie. - Obiad to taki jaki ugotowała, ale czym chata bogata – zacytował przysłowie. - Niech pani nie gardzi. Kupiłem pani bułki, masło, żona podała kawałeczek kiełbasy, to z wesela córki – postawił wiadereczko z makaronem i menażki z obiadem. - Jak ja się państwu odwdzięczę? – zapytałam skrępowana ich serdecznością. - E tam, nie ma o czym mówić – zapewnił mnie. - Było, to żona dała – tłumaczył mi. Woda była zimna, makaron ciepły, obiad gorący! - Dziękuje panu i proszę podziękować żonie – prosiłam. - Sama pani podziękuje, i tak będzie pani przechodzić koło naszego domu, a żona zaprasza na herbatę. - Bardzo dziękuję, na pewno wstąpię – zapewniłam go. Wyjął z kieszeni pieniądze i położył na kocu. - Teraz to ja jadę, a wieczorem tutaj zajrzę, czy aby się pani jaka krzywda nie dzieje. Żona aż się za głowę złapała jak jej powiedziałem, że pani taka młodziutka i sama z obcym psem w lesie, okropnie lamentowała, że jeszcze panią kto zaczepi – opowiadał. - Nic mi nie będzie, tylko martwię się o przyjaciółkę, jest lekarzem w obozie harcerskim, napisałam jej, że na pewno przyjadę, oczekiwała mnie wczoraj – zwierzałam się. - Może ja tam wyślę syna, powie co i jak – zaproponował. - Będę bardzo wdzięczna! – ucieszyłam się jego pomysłem. - Jak nazywa się ta pani doktor? – zapytał. - Alina Wierzbicka – oświadczyłam. - Zaraz wyślę syna, powie co i jak, że nic się pani nie stało. Niech się pani już nie trapi, szkoda takiej ładnej główki kłopotać – tłumaczył mi. - Dobrze, bardzo dobrze! Dziękuję panu – podziękowałam serdecznie. Tylko odjechał, zabrałam się do nakarmienia psa, wlałam mu do miski wody, czekałam chwilkę aż wypił, teraz przelałam mu makaron i mleko, pałaszował aż po lesie niosło się jego mlaskanie. Otworzyłam menażkę, w pierwszej był barszcz czerwony i ziemniaki, w drugim kopytka, młoda kapusta i kotlet mielony, w butelce kompot z porzeczek. Zabrałam się za jedzenie, w połowie barszczu psisko już miało pustą michę. Położył się i śledził każdą łyżkę którą wkładałam do ust. Zrobiło mi się jakoś dziwnie, że ja jem a on patrzy. - Jeszcze ci mało? – zapytałam. Podniósł głowę, pomerdał ogonem. Wlałam mu do miski resztę zupy. Szybko wylizał miskę i znów patrzył, dzieliłam każdą kluskę na pół, jedną połówkę zjadałam, drugą wkładałam mu do miski. Kotleta też zjedliśmy na pół. Napiłam się kompotu a resztę wlałam mu do miski. Umyłam menażki i zapakowałam do torby. Spojrzałam na psa bo zaczął cichutko skomleć. - Co ci jest? – zapytałam. - Acha, pewnie siusiu? – domyśliłam się i odpięłam smycz, zniknął w krzakach. - Chwała Bogu! – ucieszyłam się. - Może pognał do domu!? – pomyślałam z radością i zarazem ze smutkiem. Moja rozterka była krótka, bo Marko wpadł na mnie z taką radością, jakby mnie nie bardzo dawno nie widział, obtańcował mnie i nawet udało mu się liznąć po twarzy. - Już dobrze, dobrze – śmiałam się w głos. - Połóż się – prosiłam. - Piesku, muszę zapiąć ci smycz, ja muszę troszeczkę poleżeć, będę cię trzymać – mówiłam i przypięłam smycz do kolczatki w drugi włożyłam rękę, zaczepiłam na przegubie. Ułożyłam się do snu, Marko też położył się obok mnie i czułam, że od razu zasnął. Poczułam lekkie szarpnięcie, otworzyłam oczy, Marko stał na sztywnych nogach i niebezpiecznie szczerzył kły. - Co się stało piesku? - Agata! Cholera! Czyś ty zgłupiała? Czy ci panieństwo na mózg sadzi? Weź tego diabła, bo cię zostawię i niech cię nawet wilki zeżrą – groziła mi Alina, ale z przyzwoitej odległości. Wstałam, zobaczyłam Alinkę, pana Mroza i dwie harcerki. - Chodź piesku, muszę cię przywiązać, bo pani doktor gotowa zlać się ze strachu – mówiłam głośno, żeby Alinka słyszała. 29-02-2012 21:16 - To wtranżalaj na sucho jak nie chcesz czekać na herbatę – powiedziałam spokojnie ale stanowczo. Chyba na to czekał, bo od razu zabrał się za jej zawartość. Szybko zjadł, dokładnie wylizał i patrzył na mnie. - Co, mało ci, jeszcze chcesz ? – zapytałam. Pomachał ogonem i położył się obok moich nóg. Wyjęłam rzodkiewki, zaczęłam je gryźć. Kątem oka widziałam, że mi się przygląda, ale jak ja spojrzałam na niego, udawał, że wcale a wcale nie patrzy! Podałam mu jedną, powąchał, spojrzał na mnie zdziwiony, że coś takiego jem, znów ją powąchał, zaczął chrupać. Widziałam, że mu nie smakuje, ale jadł, spoglądał na mnie i merdał ogonem. - Jak ładnie zjadłeś! – pochwaliłam go. Nagle zerwał się, postawił uszy, coś usłyszał, czego ja nie słyszałam. Patrzył w gąszcz krzaków. Górna warga podniosła mu się i pokazał mi białe, olbrzymie zęby. Dreszcz przebiegł mi po plecach a Marko groźnie zawarczał. – Połóż się piesku, nie wolno tak warczeć – prosiłam. Spojrzał na mnie, uspokoił się, ale obserwował krzaki. – Leż!! – powiedziałam stanowczo. Od razu przestałam się bać, mam takiego obrońcę!! Spojrzałam w te krzaki, rozchyliły się i wyszedł jakiś mężczyzna, stał i patrzył na nas z daleka. - Cicho piesku, cicho – prosiłam, bo coś mu grzmiało w piersiach. Odważnie położyłam dłoń na jego głowie. - Leż, zaraz wrócę – powiedziałam stanowczo i wstałam. Patrzył jak idę do tego mężczyzny, ale został na miejscu. - Dzień dobry panu – powiedziałam. - Dzień dobry. A co pani tutaj robi? – zapytał. Opowiedziałam mu cały przebieg spotkania z psem i co mnie zatrzymało. - Ale mam problem, skończyła nam się woda. Prawdę mówiąc, zostały nam tylko herbatniki i konserwy. - Wie pani, ja pracuję w lesie i blisko mieszkam, zaraz za lasem. Niech pani da, co na wodę to zaraz przyniosę. - Spadł mi pan z nieba! – powiedziałam radośnie. – Zaraz dam panu pojemnik. Czy jest w tej wsi sklep? – zapytałam. - Jest, a co pani chciała? – zapytał. - Widzi pan, jaki on wielki – pokazałam na psa – I dużo je. Może kupi pan torebkę makaronu? – poprosiłam. - Dobrze, dlaczego miałbym nie kupić – zgodził się. Zawróciłam do namiotu, wzięłam kosmetyczkę z pieniążkami i dokumentami, sięgnęłam po pojemnik na wodę. - Leż Marko, nie wolno się ruszać – zastrzegłam. Pomerdał ogonem i został na miejscu. Podeszłam do tego pana, postawiłam pojemnik na trawie i podałam mu dowód osobisty. - Po co, przecież widzę, że ognisko maleńkie, las się nie zapali, reszta mnie nie obchodzi. Agata Rzepska, prawnik, zamieszkała.....Po co to? Ja nazywam się Wiktor Mróz, mieszkam blisko, zaraz wrócę. Nie boi się pani sama chodzić po lesie? Taka młoda, śliczna! Nie puściłbym córki samej. - Szłam do obozu harcerskiego, ale jak pan widzi nie doszłam. Daleko stąd do obozu? – zapytałam. - Zaraz za wsią, nad rzeką. Jak na panią to z pół godziny. - Fajnie, jak tylko pies poczuje się lepiej to ruszę w drogę. - A co pani z nim zrobi? – zapytał i patrzył w kierunku psa. - Niech wraca do swojego domu – powiedziałam stanowczo. Podałam mu banknot tysiączłotowy. – Tyle to nie chcę ! Może ma pani drobne? – zapytał. - Jakby tak przy okazji kilka bułek i masło? Ja też jestem głodna – powiedziałam przepraszająco. - Dobrze, postaram się szybko wrócić! – obiecał. - Ale niech go pani przypnie smyczą, bo jeszcze kogo pogryzie – doradził mi. - Dobrze, dobrze – obiecałam. Poszedł, wróciłam do psa, wstał, polizał moją rękę. - Grzeczny piesek! – pochwaliłam go. Usiadłam, otworzyłam paczkę herbatników i po jednym podtykałam mu pod nos. Szybko "uporał" się z nimi. Zaparzyłam kawę, wrzuciłam kostkę cukru, drugą położyłam na dłoni i podałam psu, delikatnie musnął językiem po mojej dłoni i zebrał jej zawartość, ale od razu położył na trawie, położył między łapy i oparł pysk, zamknął oczy. Siedziałam i wpatrywałam się w niego, zasnął, pomrukiwał, ruszał łapami jakby biegł, starał się nawet szczekać. Zastanawiałam się o czym może śnić pies. Na pewno szczeka, ale to tylko głuche, stłumione grzmienie w jego piersiach. Nagle zerwał się, przestraszyłam się, zobaczył mnie, pomerdał ogonem i ułożył się z powrotem. Bardzo dokładnie zasypałam ogień, rozebrałam się, włożyłam opalacze, rozłożyłam koc, nasmarowałam się olejkiem i usiadłam na kocu. Pies nie spuszczał ze mnie wzroku. Nagle postawił uszy, podniósł się, był gotowy biec. - Leż – powiedziałam łagodnie, sama bałam się jak licho. Położył się i patrzył w stronę dróżki, patrzyłam też, zobaczyłam, że idzie kobieta z dwojgiem dzieci. - Leż Marko, nie wolno!! – położył się, ale uszy miał postawione. - Wiesz piesku, muszę zapiąć ci smycz – wstałam, wzięłam smycz i zapięłam do kolczatki, Marko myślał że idziemy na spacer, zaczął radośnie podskakiwać, włożyłam trampki i zrobiłam mu przyjemność, okrążyłam z nim kilka razy namiot! Co chwilę spoglądał w moją twarz, pewnie myślał, że zwariowałam bo chodzę w koło. Nie wiedział, że ja boję się bardziej niż on, on pewnie nie boi się niczego. - Teraz musisz być uwiązany, bo rzeczywiście możesz zrobić komu krzywdę – oświadczyłam stanowczym głosem i zaczepiłam smycz o gruby konar, położyłam mu koc, położył się, ale patrzył na mnie. Robiło się bardzo gorąco a my nie mieliśmy kropli wody. Marko oddychał otwartym pyskiem z wywalonym językiem. 29-02-2012 21:14 - Wiesz Marko, ja się bardzo boję, włosy mi się jeżą na głowie jak pomyślę, że muszę tutaj spać. Będziesz mnie pilnował, chyba ty się nie boisz? – mówiłam do niego, bo miałam wrażenie, że jak mówię, to mniej się boję. Wstałam, pozbierałam wszystkie rzeczy, powkładałam do namiotu, usiadłam i już bałam się wyjść z niego, miałam wrażenie, że tylko wystawię głowę z namiotu, to ktoś, lub coś, złapie mnie, albo zje! Serce waliło mi jak młot. - Alina na pewno się martwi – szepnęłam cichutko. Napisałam jej, że na pewno dzisiaj przyjadę. Choroba jasna, że też musiałam go spotkać, ale zostawić go też nie mogłam, przecież to żywa istota, też cierpi, czuje ból i głód, na pewno też się bał. Boże mój, co ja jutro z nim zrobię? Bułki jeszcze mam, jajka, herbatniki, konserwy, ale woda się kończy, a woda jest najważniejsza. Przemogłam strach i wyszłam przed namiot, poruszył ogonem na mój widok, był zadowolony, że jestem. - Marko, idziemy spać, jestem bardzo zmęczona – powiedziałam do psa. Odważnie podeszłam do niego, odpięłam mu smycz, zasypałam ognisko i weszłam do namiotu. Siedziałem i patrzyłam w otwór, nie miałam odwagi zasunąć go, miałam wrażenie, że tym ruchem oddzielę się od jedynej żywej istoty w tym ciemnym lesie. Nagle usłyszałam szelest, otworzyłam usta do krzyku, ale usłyszałam ciche skomlenie, zrozumiałam, że to Marko czołga się do mnie. - Chodź piesku, chodź, będzie mi raźniej – zapraszałam go z duszą na ramieniu. Poczułam, jak pysk oparł o moje nogi, wyciągnęłam rękę i dotknęłam jego łba, czułam, jak merda ogonem. - Leż tutaj, a ja przyniosę ci koc – szepnęłam i wyczołgałam się przed namiot. Na rękach i kolanach przeszłam do koca, wzięłam go i tak samo wróciłam do namiotu. W przejściu przygniotłam go kolanem, cichutko zaskomlił. - Przepraszam! Cholernie tu ciemno! Nic nie widzę, przepraszam piesku – a w duchu dziękowałam, że mnie psisko nie ugryzło. Przypomniałam sobie, że mama wsadziła mi latarkę do plecaka i owinęła ją ręcznikiem. Namacałam plecak, wsunęłam rękę i od razu trafiłam na gruby ręcznik. - Jest! – powiedziałam szczęśliwa. Zaświeciłam ją i zastanawiałam się, gdzie można ją zawiesić, rozglądnęłam się. - Tak, tutaj będzie dobrze! – ucieszyłam się i sznureczkiem przymocowałam ją do górnej rurki. - Leż Marko, zmienię ci opatrunek – szczebiotałam. Leżało psisko bez ruchu, czuł, że się go boję i ani jednym ruchem, nie dał mi powodu do cofnięcia rąk. Dopiero, jak skończyłam i odsunęłam się od niego, podniósł łeb i obwąchał gazę. Kilka razy liznął, złożył pysk na przednich łapach i wpatrywał się we mnie. - To co piesku, śpimy? – zapytałam i nakryłam głowę kocem. Nie wiem, kiedy zasnęłam. Zbudziłam się i usiadłam zdziwiona, że tak szybko zleciała noc i o dziwo, ani pies, ani żaden wielkolud mnie nie zżarł. Zgasiłam latarkę, Marko pomerdał mi ogonem, zmieniłam mu opatrunek, wlałam mu wody, wypił od razu i złożył pysk na przednich łapach. Okryłam się kocem i zasnęłam, obudziło mnie ciche skomlenie, otworzyłam oczy, Marko siedział i wpatrywał się w moją twarz. Zobaczył, że mam otwarte oczy, pomachał ogonem i wyraźnie dawał mi znaki, że musi wyjść. Odsunęłam zasuwak, od razu podszedł do drzewa, zadarł tylną łapę i siusiał! Patrzyłam na niego i byłam przerażona jego wielkością. - Matko! Jaki on wielki! – łeb olbrzymi, łapy grube, cielsko jak u niedźwiedzia. - Boże! Przecież on mógł mnie zjeść na miejscu! Chyba bym nie zdążyła nawet krzyknąć – otarłam z czoła krople potu. Odszedł w krzaki. Miałam ochotę zasunąć namiot i zostać tutaj na wieki. Zanim pomyślałam, zobaczyłam jego łeb, wczołgał się do namiotu, ucieszył się z mojej obecności, pomerdał ogonem. Czułam, że i ja muszę skorzystać z krzaków, a bałam się ruszyć. Ułożył łeb na przednich łapach i mrugał do mnie ślepiami. Patrzyłam w jego oczy i uspokajałam się, przysunął się i łbem trącał moją rękę, zrozumiałam, że chce, żeby go głaskać. Pogłaskałam go, ale tylko położyłam rękę na kolanie, natychmiast trącał ją pyskiem, musiałam go znowu pogłaskać. Uspokoiłam się pod wpływem jego czułości. - Chodź Marko, przygotujemy śniadanie – powiedziałam i wyczołgałam się z namiotu. Wytaszczyłam torbę i zaczęłam zbierać gałązki na ognisko. Chodził za mną krok w krok. Spojrzałam na niego, trzymał w pysku gałązkę, zaczęłam się śmiać, z takiego pomocnika. Nie wiem co zrozumiał z mojego śmiechu, ale podrzucił patyk, podskoczył i złapał go w powietrzu. Cieszył się, bo ja się śmiałam. - Marko, idź stąd, nie patrz, ja musze coś zrobić – poprosiłam go i kucnęłam w krzakach. Odszedł kilka kroków, położył pysk na przednich łapach i patrzył. Dopiero jak wyszłam, podbiegł, radośnie merdał ogonem. - Chodź, rozpalimy ognisko, musimy cos zjeść – zapraszałam go. Od razu zajął miejsce przy mojej lewej nodze. Rozpaliłam ognisko, zawiesiłam garnuszek z wodą. Podrobiłam ostatnie dwie bułki do menażki, wybiłam do menażki ostatnie trzy jajka i czekałam aż się woda zagotuje. Marko nie chciał czekać, podszedł do mnie, powąchał moją rękę i patrzył raz na mnie, raz w menażkę.
|
Archiwum
2007
Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2008 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2009 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2010 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2011 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2012 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2013 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2014 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2015 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2016 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2017 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2018 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2019 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2020 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2021 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2022 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2023 Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień 2024 Luty Marzec Kwiecień |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:16.