menu

senior.pl - aktywni w każdym wieku

Wróć   Klub Senior Cafe
Zarejestruj się FAQ / Pomoc Szukaj Dzisiejsze Posty Oznacz Fora Jako Przeczytane

01-07-2013 12:31

Zakończył się rok szkolny. Jak w tych dniach nie myśleć o tym co było najważniejsze, i co było sensem mojego życia.

Pierwsze świadectwo szkolne otrzymałam w drugim roku wojny.Wracając ze szkoły, która mieściła się w domu po wypędzonych Żydach, chciałam jeszcze raz spojrzeć świadectwo. Przystanęłam przy burlochu i wyjęłam ten mój skarb. Świadectwo było wykonane na zwykłym powielaczu. Ładnym, starannym pismem moja nauczycielka pani Pindor wypisała, że ja Zenona Wolska przeszłam do klasy drugiej z wynikiem „bardzo dobrym”. Nie mogłam się nacieszyć, idąc czytałam raz, jeszcze raz i jeszcze raz, gdy podmuch wiatru wyrwał mi z dłoni świadectwo, które wpadło do kałuży. Wycierałam jak mogłam, ale ciemna plama została. Idąc do domu płakałam bo jak pokazać takie brudne świadectwo mamusi.

Przez całe lata to właśnie świadectwo leżało w najważniejsze szufladzie.W jakim czasie i co mogło się stać że zaginęło, nie mam pojęcia. ale ciągle mam go przed oczami szczególnie w dniach kończenia się roku szkolnego.
Taki był początek mojej edukacji.

Ile potem było świadectw! Te zachowały się, ale nigdy nie były tak ważne jak to pierwsze.

Kiedy zostałam nauczycielką, wypisywanie świadectw szkolnych i zakończenie roku szkolnego było najważniejsze. Ile było rozterek w moim sercu, jaki stopień postawić temu czy innemu uczniowi,czy zasłużył na trójkę, a może czwórkę.Komu postawić piątkę (wtedy najwyższy stopień). Czy wystarczająco jestem sprawiedliwa?.
Na konferencjach końcowych kiedy decydowano kto powinien pozostać na drugi rok, przeżywałam prawdziwe katusze. (wtedy byłam już kierownikiem szkoły). Jak przekonać kolegów którzy upierali się przy „dwójce”, czy wyjdzie na dobre pozostawienie na drugi rok.

A potem uroczyste zakończenie roku szkolnego w sali teatralnej w Kudowie.Dbałam o to by przemówienie moje było dobrze przygotowane i docierało do serc uczniów i rodziców. Potem podziękowania i kwiaty i pożegnanie grona nauczycielskiego.

Już w dniu zakończenia roku szkolnego zaczynałam się martwić jak ja przeżyje wakacje bez mojej ukochanej pracy. Przecież to będzie trwało całe 2 miesiące..

Dwa dni temu odezwał się telefon. Dzwonił mój były uczeń (lat 67) by złożyć mi życzenia z okazji kończącego się roku szkolnego.Wzruszyłam się, bo jak się nie wzruszyć w takiej chwili! Kto pamięta swoich nauczycieli po takim czasie.

Wszystkim uczniom życzę udanych wakacji a nauczycielom wielkiej chęci powrotu w nowym roku szkolnym do izb lekcyjnych.

28-06-2013 23:24

Trzeba poczekać do jesieni aby ponownie iść do naszego teatru Stefana Żeromskiego.Staram się bywać na wszystkich spektaklach, niestety w tym roku ze zrozumiałych względów było inaczej.
Lubie ten niewielki, przytulny i sympatyczny teatr a ponadto może pochwalić się długą i ciekawą historią.

W książce, Jerzego Jerzmanowskiego „W starych Kielcach”
którą lubię bardzo i do której często wracam pisze, że pod koniec XIXw. z Radomia zawitał do Kielc bogaty człowiek interesów. Był szwagrem Jana Styki i tyle miał wspólnego ze sztuką. Może jeszcze i to, że piwowara wiązała ze sztuką osoba pewnej warszawskiej aktorki, darzonej przezeń głębokim sentymentem.Warszawę z Kielcami nie łączyły jeszcze „pekaesy” ani pociąg motorowy, przeciwnie dzieliły dwadzieścia cztery mile, po siedem wiorst każda. Wpadł tedy pan Ludwik na pomysł sprowadzenia Warszawy do Kielc i w 1877r. zbudował teatr, a że był człowiekiem praktycznym zbudował jednocześnie hotel i restaurację.

Czy zamiar sprowadzenia ukochanej aktorki powiódł się nie wiem, ale wiem że teatr istnieje a na jego scenie przez te wszystkie lata występowało wielu aktorów w tym nie mało wybitnych.

Przez ostatnie 21 lat pod koniec sezonu teatralnego odbywa się plebiscyt publiczności „O dziką różę”.”Dzika róża przyznawana jest aktorom, których publiczność uznała za najlepszych w sezonie teatralnym teatru Żeromskiego Przyznawane jest również wyróżnienie dla najlepszego spektaklu.

W plebiscycie brało udział 6 spektakli, niestety ja byłam tylko na dwóch. „Kotka na gorącym blaszanym dachu”T. Williama i „Hotelowe manewry” M. McKeevera.Ten ostatni zapamiętam szczególnie, może dlatego że od dłuższego czasu po raz pierwszy śmiałam się serdecznie Było z czego. To wspaniała farsa. Jedną z ról grał Mirosław Bieliński, który został właśnie wyróżniony Dziką różą przez publiczność. Zgadzam się z publicznością, to wybitny kielecki aktor, podziwiałam go w wielu sztukach.

Za najlepszy spektakl uznano „Mój niepokój ma przy sobie broń”M. Pakuły w reż. Julii Mark.
Mam nadzieję,że w przyszłym sezonie sztuki te będą powtórzone i będę mogła popatrzeć na wszystkie i mieć własne zdanie.

20-06-2013 18:40

Pamiętacie Kazimierza? Którz by go nie pamiętał? Parę lat temu na naszym forum natknęłam się na ciekawy wątek dotyczący religii i nie tylko, wsiąkłam czytając. Wątek prowadził Kazimierz.

Potem dowiedziałam się, że Kazimierz niegdyś mieszkał w Chmielniku a będąc małym chłopcem był świadkiem niechwalebnego żydowskiego pogromu w Kielcach. To wszystko bardzo mnie zainteresowało.

Innym razem po przeczytaniu jednego z moich blogów, przysłał mi mapę z zaznaczeniem miejsca w którym mieszkam i opisem kamieniołomu Zygmuntówki, który znajduje się tuż za progiem mojego domu.

I tak powstała nasza znajomość.

Ostatnio przysłał mi wiadomość, że jego wnuczka mieszkająca w Niemczech i kończąca w tym roku maturę napisała dwa lata temu książkę. Napisała po niemiecku a jej kochany dziadek przetłumaczył ją „na nasze”. Znajduje się tymczasem w Internecie

http://ksiegarnia.publikatornia.pl/k...-woli/760.html

Chciałam kupić równo za 5 zł i doszłam w „klikaniu” do mojego banku i tu stanęłam. Z pomocą na odległość przyszła mi moja wnuczka i mogłam zacząć czytać to cudo napisane przez Weronikę. Książka niezwykła, piękna i urocza. Opisuje różne perypetie ojca i jego przyjaciół aby uratować śmiertelnie chorą córkę.Ile w niej pomysłów, ile wyobraźni naszej autorki to trudno powiedzieć.

Czytać mogą ją wszyscy ale najlepsza jest dla młodych dziewczyn i chłopców.

Każdy z nas w swojej rodzinie ma młodą latorośl i byłoby wspaniale by mama, tato, babcia lub dziadek „zafundowali” to piękne czytanie wnukom.
Wyobrażam sobie jak Weronika Kwas byłaby zadowolona gdyby jej książkę czytali koledzy z Polski.

Jestem pewna, że Kazimierz zrobi wszystko by wydano prawdziwą a nie internetową książkę. Czekam na to. Chcę być pierwszą kupującą i czytającą. Myślę że za paręhttp://ksiegarnia.publikatornia.pl/k...-woli/760.html lat moja prawnuczka z przyjemnością ją przeczyta, a będzie ona czekać na półeczce w bibliotece prababci Zeni w Czerwonej Górze.

18-06-2013 13:30

Moje miejsce szczęśliwe i moja radość to malusieńki ogródeczek. Jest niewiele większy od powierzchni mego mieszkania. Siedząc na „chińskiej” ławeczce lub leżąc na leżaku Tadzia zastanawiam się skąd ta miłość.

We wczesnym dzieciństwie też był ogródek, ale wywoływał u mnie niechęć szczególnie wtedy gdy mama kazała plewić marchewkę lub pietruszkę.

Kiedy wyszłam za mąz, chcąc nie chcąc znalazłam się w orbicie ogródków i działek. Tadek jako działacz społeczny i związkowy zakładał ogrody działkowe w Kudowie-Zdroju. Nieco wcześniej gdy Mirunia była w klasie trzeciej, może czwartej chciała „uprawiać ziemie „ i to koniecznie.Tak była zafascynowana przyrodą pod wpływem nauki biologii Otrzymaliśmy wtedy mały skrawek ziemi w ogrodzie pana Tadeusza z jedną nie owocującą czereśnią ( o tym dowiedzieliśmy się znacznie później). Pracował na niej Tadek i pomagała Mirunia. Ja występowałam wtedy w roli nie nadzorcy, ale oglądającego i zachęcającego do pracy. Nie wynikało to z lenistwa, ale nadmiaru pracy zawodowej i społecznej oraz nie kończącej się nauki.

Kiedy zmieniliśmy miejsce zamieszkania na Czerwoną Górę, mogliśmy natychmiast otrzymać działkę pracowniczą nie pełno wymiarową bo liczącą zaledwie 87m2. Powoli ale systematycznie uczyłam się uprawy czytając Działkowca i inne wydawnictwa ogrodnicze. Zaczęłam wyprzedzać mego męża w tej dziedzinie,który intuicyjnie podchodził do upraw a ja jakoby „naukowo” i tak zostało do dziś. W międzyczasie to ja stałam się działaczem ogrodowym i tak jest do dziś.
Tadzia już nie ma, niedługo będzie rok gdy opuścił na zawsze ten padół ziemski i swe miejsce ukochane – ogródeczek.Ostatnimi czasy nieustannie leżał na leżaczku i czytał. Ostatnia jego lektura to „Zostało z uczty bogów” Newerlego.

Tak jak on kiedyś tak ja dzisiaj leżę na tym samym leżaczku (mniej czytam bo oczy) patrzę, myślę i podziwiam. Najstarszą „zabudowę” stanowi altanka winogronowa. Sadzonki pochodzą z Zalesia z działki córki. I tak rosną od lat 30.W międzyczasie wszyscy działkowcy „zarazili „ się chęcią posiadania winogron. Tadziu prawie wszystkim znajomym sadził patyczki winogronowe, gdy się nie przyjęły poprawiał i sadził następne. Dzisiaj krzew winogronu jest powszechnie uprawiany.
Pod moim winogronem rosną konwalie przywiezione od cioci Władzi a opodal zwykłe białe narcyze, już dzisiaj nie modne, przywiezione od mamy. Nie zmieniam ich, nie sadzę piękniejszych bo chcę by mi przypominały osoby najbliższe.
W tym roku zakwitły przepięknie róże pienne, a jeszcze nie tak dawno jedna z nich prawie że „umarła”. W obronie jest stanął Tadziu i Mirunia, ja nie protestowałam. Odwdzięczyła się, odrodziła i cudownie zakwitła.
Nieopodal róż przekwitają piwonie, ale zaczął kwitnąć powojnik. Kupiłam go dla Niego dwa lata temu. Ma śliczne, duże granatowe kwiaty.

I tak można by w nieskończoność pisać o kwiatach, krzewach, warzywach.- tych w gruncie i tych pod folią. Każdy coś mówi, przekazuje i przypomina chwile minione.

Znajomi czasami powiadają, że powinnam zaprzestać uprawy, bo to nie te lata, nie te siły i ja o tym wszystkim wiem, ale wiem także , że tylko ten ogródek jest w stanie wykrzesać siły z bolących rąk, krzyża i barków. Bo co nie robi się dla miłości.




09-06-2013 18:13

Nie zaglądałam i nie pisałam niemal „sto lat”.
Powrót z sanatorium, prace w ogródku po 3 tygodniowej nieobecności, zwykłe zajęcia domowe, powrót do zajęć na ŚUTW, inaczej mówiąc nie było kiedy oddać się internetowi. I kiedy miałam wrażenie, że usiądę , przywitam znajomych, Iiternet zamilkł. Nie było sposobu by przywrócić mu mowę. Sprawdzanie rutera, zmiana karty itd.itd. nic nie pomagało.W tych dniach niepewności zrozumiałam, że internet dla mnie jest naprawdę ważny, a nawet bardzo ważny, że trudno żyć bez niego.

W tygodniu niepewności, załatwiania, poszukiwania, wyjaśniania spotkałam młodego człowieka w salonie Orange, który rzeczywiście chciał pomóc.Od pewnego czasu co raz mniej wierzę w ludzi i chęć niesienia bezinteresownej pomocy. A tu nagle spotykam pana Marcina, który ze zwykłej życzliwości ludzkiej, zupełnie bezinteresownie chciał mi pomóc.Sprawdził ruter, pomógł w wymianie karty a gdy to nie pomagało postanowił odwiedzić mnie i mój komputer w miejscu zamieszkania.

Spotkanie miało odbyć się w sobotę, czekałam z niecierpliwością. Na godzinę przed przyjazdem otrzymuję SMS z Orange. Życzą sobie rozmowy. Dzwonię na *100.Po różnych poleceniach naciśnij 1, albo 3, potem 5, rozpoczęła się rozmowa z panem konsultantem. Dowiedziałam się, że mieszkam za daleko od nadajnika, że potrzebna dodatkowa antena, że muszę liczyć się z brakiem odbioru a nawet proponowano mi napisanie pisma w sprawie o unieważnienie umowy bez ponoszenia kary za wcześniejsze zerwanie tejże. I kiedy to wysłuchałam i kiedy prawie straciłam nadzieję, postanowiłam włączyć komputer i czekać na „ostatnią deskę ratunku”, pana Marcina.

Komputer otworzyłam i nagle przemówił Internet i …..działa do tej chwili. Pan Marcin nie musiał przyjeżdżać.

Komputer i wszystko co z nim związane jest dla mnie wiedzą tajemną, ale że jest wiedza tajemną dla działu technicznego Orange to nie wiedziałam. Przecież to oni tłumaczyli mi że są trudności nie do przezwyciężenia.

Teraz czekam na zakończenie umowy, nastąpi to 22 listopada. A potem żegnaj Orange i Internet Freedom Pro. Tak nazywa się rodzaj świadczonej usługi.

Archiwum


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:50.

 
Powered by: vBulletin Version 3.5.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.