Wątek: Nepal
Wyświetl Pojedyńczy Post
  #46  
Nieprzeczytane 13-07-2011, 15:33
Ojanna Ojanna jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: May 2011
Posty: 1 375
Domyślnie

Dziękuję Malwinko to jedziemy dalej:

Tym razem jest to największa stupa Nepalu Boudhanath. Stoi w centralnym punkcie okrągłego rynku maleńkiego miasteczka. Jest to jednocześnie największa w Nepalu osada Tybetańczyków. Wierni chodzą wokół świątyni poruszając się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, kręcą młynkami modlitewnymi, biją pokłony i nucą mantry, słychać dźwięki muzyki. Flagi modlitewne z jednej strony przymocowane są do szczytu stupy a końce sznurów do domów wokół rynku. Nawet delikatnie poruszają się w lepkiej mgle. Widzę już różnice pomiędzy Nepalczykami i Tybetańczykami. Tybetańczycy mają bardziej surowe i orientalne rysy twarzy. Inne są też stroje. Kobiety noszą charakterystyczne pasiaste fartuchy. Wciąż nie mogę uwolnić się od porównań z Indiami. Tutaj też jest wielu wyznawców hinduizmu, jednak zewnętrzne aspekty religijności nie mają tak jarmarcznych cech. Wszystko jest bardziej szlachetne, bardziej naturalne.

Nie mogę się napatrzeć na ludzi. Znowu mam uczucie, że coś tracę, że powinnam tu zostać, próbować zrozumieć i nauczyć się od nich spokoju. A raczej odnajdowania spokoju w sobie. Na nauki nie ma jednak czasu.

Jedziemy do Paśupatinath, hinduskiej świątyni Śiwy nad rzeką Bagmati, która jako dopływ Gangesu uważana jest również za świętą rzekę. Już na parkingu przed wejściem mam uczucie dejavu. Brudno, żebracy natarczywie upominają się o datki, czuję wyraźnie zapach dymu pomieszanego z fetorem rozkładających się śmieci. Nad rzeką płonie stos pogrzebowy. Ludzie krążą pomiędzy świątyniami, orszak żałobny raźno maszeruję w stronę rzeki, stragany kuszą ozdobami a ja tymczasem próbuję znaleźć spokojniejsze miejsce i uciec od tego zgiełku i nadmiaru wrażeń. Wchodzę schodami w górę, przechadzam się pomiędzy ustawionymi w szeregu świątyniami. W ich wnętrzach widać resztki świec i kadzideł, resztki pigmentu na rzeźbach, ale teraz nikogo tam nie ma. Po drodze spotykam jeszcze Sadhu – świętych ascetów. Trochę zniecierpliwiona natarczywością wymieniam im euro na rupie. Widocznie jacyś turyści nie mieli lokalnej waluty a za zdjęcia trzeba płacić. Myślę, że ci asceci nieźle z tego żyją. Nie wiem czemu, ale nie darzę ich sympatią. Jakoś nie widzę świętości w ich drwiących uśmiechach i chętnym pozowaniu do zdjęć. Zdjęcia oczywiście robię i płacę za to 50 rupii. Pozostaje jednak niesmak a takiego uczucia nie miałam w żadnej ze świątyń buddyjskich. Jeszcze chwilę posiedzę przy bramie i popatrzę na ludzi, ale jestem już zmęczona. Nie czuję się tu dobrze. Żałuję, że nie zostałam dłużej przy stupie i z ulgą wracam do miasta.





Odpowiedź z Cytowaniem