Moja opowieść zabrzmi jak anegdota i ciąg dalszy kpin, ale przysięgam - jest najprawdziwszą prawdą.
Młodsza koleżanka (oj, dużo młodsza) zdobyła licencjat w pewnej prywatnej szkółce. Gwoli prawdy, filii terenowej owej szkółki, która to filia nie miała prawa istnieć... ale dla zdobycia studenta istniała... po cichu.
Koleżanka studia magisterskie kończyła w uniwersytecie. Rok później wspomniana prywatna szkoła ogłosiła konkurs - pracownik z wykształceniem uniwersyteckim pilnie poszukiwany. Dziewczyna konkurs wygrała w cuglach, ale na rozmowie kwalifikacyjnej padło pytanie o tok studiów. I tu konsternacja..."dlaczego studia magisterskie nie u nas"? "Właśnie dlatego" odpowiedziała koleżanka pokazując ogłoszenie, w którym tłustym drukiem wyszczególnione były wymogi pracodawcy.
Celowo i z rozmysłem nie podaję nazw uczelni i ich lokalizacji.
Tadeuszu, nie ma już nauczycieli po SN. Dawno odeszli na emerytury, więc dodatkowe "świstki" (nawet te w twardych okładkach) nie są im potrzebne.
__________________
|