Wyświetl Pojedyńczy Post
  #59  
Nieprzeczytane 07-11-2010, 19:48
xys's Avatar
xys xys jest offline
odszedł...
 
Zarejestrowany: Jan 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 16 457
Domyślnie

A polski bez jak pachniał w maju
W Alejach i w Ogrodzie Saskim,

W koszach na rogu i w tramwaju,
Gdy z Bielan wracał lud warszawski!
Szofer nim maił swą taksówkę
Frajerów wioząc na majówkę,
Na trawkie, pifko i muzykie;
Gnał na sto jeden, na rezykie;
A wiózł śmietankie towarzyskie:

Kuchtę Walercię, tę ze Śliskiej, - mieszkałem 60 m 17 1963 - 1970
Burakoszczaka z Czerniakowskiej
I Józia Gwizdalskiego z Wolskiej.

- mam tam jedna z nieruchomosci jako dziedzic i pismo od plenipotenta do mojej prababci Teresy Florentyny , ze PPS i KPP się jednoczą i na Krochmalną moga tylko przejść przez bramę kamienicy - ponieważ to ważne - pani rozumie - proszę siuę zgodzić data bodaj 1947 rok. Potem kamienicę jedną z nielicznych ocalałych zburzono - na tym miejscu stoi od lat 60-tych wysokościowiec 10 pięter. Druga prabacia zdążyła sprzedać zakład. Pradziadek Nikodem, nie opuścił domu przy 6 sierpnia przy placu Zbawiciela - dziś Aleja Wyzwolenia - od Placu z kościołem Zbaweiciela do Placu na Rożdrożu, gdzie urodzony w czasie przewrotu majowego spotykał z mamą jako dziecko marszałka Piłsudzkiego bez eskorty. Babcia dzień dobry, Józef Piłsudzki, skinął głową - dzień dobry. Historia. Historia Warszawy. Babcia Lucyna sprzedała zakład na Przyokopowej - tam jest Muzeum Powstania Warszawskiego dzisiaj.

Jestem warszawskim autochtonem. Reliketm. Ostatni zgaszę światło
.

Byli spocone i zziajane
I wszystka trzech w drebiezgi pjane,
I jak jechali bez Pułaskie,
Fordziak w latarnię wyrżnął z trzaskiem,
I przebiegł (tyż pod gazem krzynkie)
Flimon szarpany za podpinkie.
Szofer czarował go natralnie,
Że on zapychał leguralnie,
I "Niech ja skonam, niech ja skonam
(Zawsze dwa razy! Rzecz stwierdzona),
Skoro jeżeli znakiem tego
Nie jest to wina bzu danego,
Któren cholernie się uwietrzniał
I mocny zapach uskuteczniał;
Ciut, ciut mnie z niego zamroczyło
I właśnie bez to się zdarzyło".
Policjant mówił: "Ja nie frajer
I pan nie weźmiesz mnie na bajer,
Pan się zatrudniasz anhoholem" -
I nagle krzyk : "To ja chramolę!"
I "Nie bądź pan tu za szemrany!"
A kuchta w pisk: "Zabiją! Rany!"
A Józio w pysk, z Józia w mordę,
I już w powietrzu pachnie mordem,
I wszyscy do komisariatu,
A z winy - majowego kwiatu.
Potem to ślicznie Wiech uwieczniał,
Z daleka więc do pana Wiecha
Pełen wdzięczności się uśmiecham...
I cóż pan też uskutecznia?

... Więc jak pachniałeś, bzie warszawski,
Kiedy, rażąca i nieznośna,
Przyszła, ruiny strojąc w blaski,
Nowej niewoli pierwsza wiosna?
Gdy szafirami cię uświetnił
Bezwstydnie piękny strop niebieski,
Ty, znad ogrodzeń wzdłuż Królewskiej,
Z zarośli przy Teatrze Letnim,
I ty, od Żabiej, od Niecałej
I z tego wzgórza ponad stawem,
Na którym, w owym wrześniu krwawym,
Ptaki, od huku oszalałe,
Przed śmiercią - jeszcze pożegnały
Łabędzią pieśnią swą Warszawę!
Jakżeś się wstydem nie zapłonił,
Kiściami pachnąc obfitymi?
Nic nie mów. Nie chcę znać tej woni.
Lecz już chrapami rozdętymi
Węszę twój mokry, chłodny zapach,
Gdy znów nurtować będę w krzakach
Świeżego bzu na wolnej ziemi.
A, jakie salwy aromatu
Zagrzmią z gałęzi twych kwitnących,
Z pąków na wiwat pękających,
Na zazdrość i na dziw armatom,
Armatom tobą umajonym,
Grzmocącym hordy rozgromione
Tych zbirów, łotrów, szuj, psubratów,
Szubrawców, rozbójników, katów -
A to nie tylko o gestapo,
O "hitlerowcach" czy "rasistach"
Ta komplementów krótka lista.
[. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .]
I wy, warszawskie psy, w dniu kary
Psi obowiązek swój spełnijcie.
Zwyjcie się wszystkie i zbiegnijcie
Straszliwie pomścić swe ofiary,
Za psy bombami rozszarpane,
Za zmarłe pod strzaskanym domem,
Za te, co wyły nad swym panem,
Drapiąc mu ręce nieruchome;
Za te, co z wdziękiem beznadziejnym
Łasiły się do nieboszczyków,
Za śmierć szczeniaków, co w piwnicy
Jeszcze bawiły się w koszyku;
Za biegające rozpaczliwie,
Pozostawione po mieszkaniach,
W dymie duszące się, półżywe,
Pamiętające o swych paniach;
Za nastroszone, za wierzące,
Że człowiek wróci - bo pies czeka;
I tak, w pozycji czekającej,
Siadł ufny pies na grób człowieka;
Za wzrok błagalny, przerażony
Tumultem, trzaskiem, pożarami,
Za psy, co same pazurami
W ogrodach ryły sobie schrony -
Za wszystkie męki i niedole,
Własne i tych, co was kochali
Śród wspólnych ścian i śród rozwalin,
Zwyjcie się, bracia, na Psie Pole!
Niechaj w was wściekłe piany wzbiorą
I hurmem w trop zdyszaną sforą.
W trop, kiedy z Polski będą dymać
I tylko pludry w garści trzymać!
O cegły gruzów kły wyostrzcie
I o zbielałe ludzkie koście,
A gdy ich dopadniecie - skoczcie
Do grdyk, brytany, do gardzieli!
Ostrymi kłami wgryźć się, szarpnąć,
By nie zdążyli, hycle, charknąć!
Do grdyk, wilczyce! A pazury
W ślepia! by nawet nie mrugnęli.
A powalonych niech opadną
Wojska pomniejszych psów-mścicieli,
Niech ich poszarpią na kawały,
Żeby i matki nie wiedziały,
Gdzie szukać rozwłóczonych cząstek!...

Bo nasze - też nie znajdywały
Główek swych dzieci, nóżek, piąstek...

II
Ero kamienia łupanego,
A jeśli bliżej - to, Asyrio!
Prawieku, w który myśli biegą,
Wspomnień maligno i delirium!
Przedpotopowe czy kopalne,
Znieruchomiałe czasy ludów!
Panopticum prowincjonalne,
Jarmarczna kosmoramo cudów!
(O, czarodziejskie widowisko:
Mekka, Wezuwiusz, chińskie mury,
Hamburg, Wenecja z gołębiami
I papież w lektyce - a wszystko
Z wychodzącymi za kontury
Bardzo rzewnymi kolorkami...)
O, kalkomanio sprzed lat tylu!
O, "Muchy", "Kolce" i "Bociany"!
Stary, poczciwy wodewilu,
Przez amatorów odegrany:
Z kupletem o automobilu,
Z mężusiem, co kobitki lubi,
Teściową, która majtki gubi,
I jak ją podszedł chytry filut.
Słowem - letnisko tuż pod miastem
W dawnej "Gubernji Pietrakowskoj",
I stuknął już, z pomocą boską,
Rok tysiąc dziewięćset dwunasty,
Był to na lato punkt inwazji
Drobnej żydowskiej burżuazji,
Nie było tam potężnych szczepów,
Wsławionych w przemysłowym dziele,
Lecz tacy sobie właściciele
Mniejszych fabryczek, większych sklepów,
Bo księstwo o manierach dworskich,
Rody Rotwandów i Przeworskich,
Poznańscy czy Natansony
Nie zaglądały w tamte strony/
Oni po Ritzach, Biarritzach,
Ostendach, badach, zagranicach,
A moi łódzcy Goldbergowie
I co lepszego w Tomaszowie -
Zjeżdżali tu. I tu, nieśmiała,
Panieńsko smutna i nerwowa,
Z Girą i Julkiem przyjeżdżała
Pani Adela Tuwimowa.
Ojciec jest w mieście. Głowę wspiera
Na lewej dłoni, prawą pisze...
... Była uliczka od Piotrkowskiej,
Od tego rogu, gdzie Roszkowski,
Co zwała się "Pasaż Majera".
[. . . . . . . . . . . . . . .]
Na tej uliczce, tam gdzie krzaczki,
A naprzeciwko państwo Klaczkin,
Ojciec mój, ojciec nieumarły,
W Azowsko-Dońskim Banku siedzi,
Pisze francuskie długie listy
I liczb sumuje ciąg spadzisty,
I siwiejącą głowę biedzi.
Setki tysięcy wstawia w kratki
Buchalteryjnych swoich rubryk,
A brak mu sześćdziesięciu rubli
Dla nas, tam na wieś, na wydatki.
A weksel... a krawcowi rata...
Znów się zadłuży i załata...
Pisze i pisze w głównej księdze
Fortuny panów fabrykantów,
Zadowolonych posiadaczy
Pałaców, karet i brylantów.
Wybija pierwsza. Zamknął księgę.
Wyjął lusterko kieszonkowe,
Małą szczoteczką i grzebykiem
Przyczesał krótki wąs i głowę -
I w marynarce czesunczowej,
W słomkowym kapeluszu lotnym,
Z laseczką w prawej, lewa z tyłu,
Wychodzi z banku.
Ja, markotny
Myślami o nim, biedą, plamą,
Złymi stopniami, sprzeczką z mamą,
Nową miłością, dość zawiłą,
Idę na hamak - z nienawistną
Książką, bodaj ją dunder świsnął,
Mistyczną, apokaliptyczną,
Z abrakadabrą liter greckich
Szatańskich szyfrów, cięć zdradzieckich:
Z kabałą trygonometryczną.

Ojciec wstępuje do cukierni
Na swą partyjkę karambolu.

Kładę się, Skwar niemiłosierny.
Za łąką ogród. A na polu
Żniwiarze koszą. Ojciec stawia
Trzy ciężkie kule na zielonym
Suknie bilardu. Dwie są białe,
Jedna czerwona. Wonią zawiał
Gorący oddech. Skier miliony
Migocą w oczach ociężałych.
Cóż z tą miłością będzie, z biedą,
Z tą plamą, co mi życie truje?
Ach, zamalować by ją kredą!...
Cotangens. Ojciec kij smaruje.
Dwa sinus alfa do kwadratu.
Białość i czerwień na zieleni.
Patrzę na łąkę szmaragdową
W kulkach śniegułek, w plamach maków,
O, nieszczęśliwa moja głowo,
Zasypiająca na hamaku!
Książka, na której cień gałązki
Buja migotem listków wąskich,
Wypada z rąk - i jedna zwisa,
Gdy druga odwróconą dłonią
Zasłania oczy. Chwile dzwonią
Już hamak w senność się kołysał
I, skrzypiąc, sznur o korę trze się,
Słyszę cosecans cienki osy
I szorstki dźwięk ostrzonej kosy,
I recital kukułczy w lesie,
Metronomicznie odmierzany,
I, w senną sieć zasznurowany.
Wzdłuż ciała czuję złoty tangens
I wraz z Pilicą wpływam w Ganges,
Który, indyjskim będąc wężem,
Kukaniem nakrapianym lśniąco,
Ruchami sprężeń i rozprężeń
Pełznie przez trawę, sen, gorąco
I, jak kipiącym śniegiem, błyska
Upajająca piana z pyska.
Oj, jak mi ciężko w tej podróży!...
Ojciec się schylił. złamał, zastygł
W wyraźny wykres, w kąt kanciasty
Dwa sinus beta. Oko zmrużył,
Drugim odmierza. Już odmierzył -
I łokciem w tył! i jak uderzył,
Obudził mnie stuknąwszy białą
W czerwoną, ta znów w białą stuknie,
I w pojedynku bił po suknie
szpadami barw zamigotało.
Otwieram oczy. Po zieleni
Barwa się z barwą w słońcu mieni
Na połyskliwej trawie gładkiej:
I wiatrem zwiało, przemieszało
Białe i krwawe kwiatów płatki.
__________________
Christophe Jean de V.
__VILLA_GARDEN__

__ SZKOŁA ŻYCIA __
------ po prostu -----
Dom i Gospodarstwo
Zdrowia Publicznego
Bolero M. Ravel
kto podróżuje
dwa razy żyje
__________________

Ostatnio edytowane przez xys : 08-11-2010 o 18:02.
Odpowiedź z Cytowaniem