Pogrzeb fragment
Orkan Władysław
Od chałup spod lasu gromada ludzi płynie powoli, rozsuwając miałki śnieg spod nóg... Czterech tęgich parobczaków trumnę czarną niesie na ramionach. Wszyscy na mróz głowy poodkrywali i nucą półgłosem jakąś smętną, grobową pieśń o czyścu...
Na białym tle ta czarna masa, jak cmentarz, posuwa się powoli... Czasem melodia popłynie ku sinym lasom, czasem poważny, basowy głos dzwonu o pobliską górę się obije, to znów rozdzierający płacz kobiety idącej za trumną przedrze powietrze, a cała wioska spokojna, cicha, weselszą szatą białą przybrana, śnieżystą piersią w słońcu oddycha rzędami drzew i miedz poorana...
Przed kościołem stanęła gromada ludzi. Naprzód trumnę ponieśli młodzi do kościoła za nimi posunęli się starzy, kobiety, dorośli i niedorostki... Nieduży kościółek wnet zapełnił się zgromadzonymi „na pogrzyb”.
Gróbarz z pomocą parobczaków postawił trumnę na katafalku i zapalił dwadzieścia cztery świec. „Za trzydzieści reńskich dość światła, powiedział ksiądz pleban” — tak objaśniał gróbarz ciekawych.
Organista zaintonował żałobną pieśń i ksiądz w czarnym ornacie wyszedł do ołtarza... Po skończeniu mszy św. rozpoczęły się wilie. W jednej ławce ksiądz wikary, w drugiej organista, śpiewali monotonnie na przemian psalmy pogrzebowe. A lud płakał, „kie sie jegomość z organistom przemowiali...”
|