Taak...
Zapach książek wywołuje u mnie obraz albumu Grottgera.
Dziadkowie mieli domownika-przyjaciela, Maksymiliana. Ale mówiło się na niego nieodmiennie Kapitan lub Kapiszon. Kapitan WP, zauroczony "Widniem". Miał niewyczerpaną cierpliwość do bachora, czyli mnie. Przez niego nauczyłam się czytać bardzo wcześnie. Bo zaczynał opowieść i... nie kończył.
Był szafarzem skarbów. Miał kilka encyklopedii. Grottger też do niego należał. Z powodu bibułek między rycinami trzeba było strasznie uważać. I mieć w pobliżu kogoś, kto ciarki latające po człowieczku umiał uśmierzyć.
|