Wyświetl Pojedyńczy Post
  #147  
Nieprzeczytane 09-11-2019, 18:59
Camel 01's Avatar
Camel 01 Camel 01 jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Dec 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 2 465
Domyślnie The Alan Parsons Project

Witam !

The Alan Parsons Project jest żywą legendą muzyki rockowej. Parsons od najmłodszych lat zdradzał wielkie zainteresowanie muzyką. Swoją pasję wykorzystał w dorosłym życiu - pracował jako inżynier w wytwórni EMI, aby jak sam mówił "poznać wszystkie sekrety, które kryją się za produkcją albumów". Współpracował z takimi sławami jak The Beatles czy Paul McCartney, ale naprawdę głośno zaczęto o nim mówić po wydaniu "The Dark Side Of The Moon" zespołu Pink Floyd, za którą otrzymał swoją pierwszą nominację do Grammy. W 1975r założył, wspólnie z autorem tekstów Erickiem Woolfsonem, własną prog-rockową formację - The Alan Parsons Project. Do 1987r, kiedy drogi Erica i Alana rozeszły się, wydali wspólnie 10 albumów. Jednak na tym nie zakończyła się twórczość Alana Parsonsa. W 1993r powrócił z albumem "Try Anything Once" i zaczął, jako Alan Parsons Live Project, koncertować na całym świecie.


ALAN PARSONS LIVE PROJECT - Warszawa, Sala Kongresowa, 16 marzec 2010r


Nie spodziewałem się, że Alan Parsons wraz ze swoim projektem zapełni calutką Salę Kongresową. Nie chodziło mi wcale o wiarę w samego muzyka. Po prostu kampania reklamowa była naprawdę znikoma, a przecież o koncertach w Kongresowej jest zwykle bardzo głośno (występujący dwa dni wcześniej Andreas Vollenweider był nawet na kilku warszawskich przystankach). Najwidoczniej organizatorzy uznali, że na występ takiego artysty nie trzeba będzie zaciągać ludzi na siłę, nawet jeśli bilety są drogie. Wygląda na to, że mieli rację.
Ale do rzeczy… Wyszli punktualnie na scenę. Wizualnie wyglądali na normalny rockowy zespół, w średnim wieku, a Parsons wyraźnie górował o tyle nad resztą zespołu, że stał na podwyższeniu przy klawiszach. Stał sobie z tyłu spokojnie i nie wyglądał na gwiazdę wieczoru. Za sceniczne show zabrał się, rewelacyjny zresztą, P.J. Olsson, śpiewający i grający na gitarze, a pozostali instrumentaliści też czarowali swoim kunsztem. Na ich tle Alan wypadał jako całkiem wstrzemięźliwy muzyk. Przygrywał na gitarce, klawiszach, na flecie i bodajże ze dwa razy zaśpiewał. A swoje wokale muzycy musieli rozdzielić pomiędzy sześć osób. Przy ustach każdego był mikrofon. Domyślacie się pewnie jak fantastycznie wychodziły chórki. I każdy mniej lub więcej się udzielał, a nieraz mieliśmy na scenie sześciu śpiewających panów.
Występ został podzielony na dwie części, mniej więcej po godzince. Muszę przyznać, że do połowy występ nie robił na mnie piorunującego wrażenia. Była zagrany dobrze, ale bez polotu. Miałem wrażenie, że bardziej odgrywają, niż grają, trochę mechanicznie - jak dobrze wyuczoną lekcję, a miejsca gdzie można było śmiało coś rozwinąć i urozmaicić były niewykorzystane. Ale nie powiem - zdarzało im się i w tej części zagrać coś "od serca" . Oczywiście Don’t Answer Me - to wywołało pierwszy raz większe poruszenie na widowni. Też byłem pod wrażeniem. Zagrany został też premierowy utwór, jeszcze nie wydany na żadnym albumie (All Out Yesterdays). Natomiast pierwszą rzeczą, która naprawdę wbiła mnie w fotel było Time. Dopiero wtedy poczułem maksimum emocji, radości grania i po prostu klimat żywiołowego koncertu rockowego! Polot, a przecież to tylko spokojna ballada.
W momencie gdy na scenie i widowni zrobiło się naprawdę gorąco, została ogłoszona piętnastominutowa przerwa.W czasie przerwy, jak i w chwilach oczekiwania na początek występu, z głośników dobiegały utwory z "Ciemnej Strony Księżyca" Pink Floyd. Po przerwie działy się już tylko rzeczy magiczne. Siedziałem przymykając często oczy i zauroczony. Poleciało Raven, cała suita Turn Of A Friendly Card, a Sirius chyba cała sala oglądała już na stojąco (jeżeli się mylę to od bisów wszyscy stali na pewno). Można tylko żałować, że przez ten cały czas Alan Parsons grał drugie skrzypce, a raczej drugą gitarę i klawisze, a śpiewał tylko chórki. Po prostu jest na scenie, żeby być. Żeby grał Alan Parsons Project, a nie cover-band. Parsons jak zwykle nie chciał robić z siebie gwiazdy i jego celem było danie muzykom możliwości pokazania się od najlepszej strony. Bo wiele sobą reprezentują. Technicznie koncert był znakomity, na twarzach muzyków widać było nieskrępowaną radość z grania. I tak mijał w fantastycznej atmosferze bardzo dobry koncert. I nie powiem ani jednego złego słowa, bo występ APLV sprawił mi bardzo dużo przyjemności. Wątpię, żeby ktoś wyszedł tamtego wieczoru zawiedziony.


Roman Walczak











The Alan Parsons Project - Sirius / Eye In The Sky (Live in Colombia)
https://www.youtube.com/watch?v=jdyto5rf0HU

Alan Parsons Symphonic Project "Don't Answer Me" (Live in Colombia)
https://www.youtube.com/watch?v=XWGMk_5eZPA

Alan Parsons Project - Time (Live Mainz)
https://www.youtube.com/watch?v=1jITX8kOfMM


Pozdrawiam
Odpowiedź z Cytowaniem