To dłuższa historia...
Wychowałam się w rodzinie, gdzie oboje rodzice mieli zdolności artystyczne ( z tym że matka raczej dekoratorskie, ojciec - olbrzymi dryg do malarstwa i muzyki - grał na wielu instrumentach, fantastycznie!). W gronie najbliższych przyjaciół rodziców znajdowało się między innymi dwóch artystów plastyków: Feliks Paszkowski i Stefan Just. Ten pierwszy - pełniący nawet jakieś ważne funkcje w Związku Artystów Plastyków - prezentował doskonały profesjonalizm dobrego "rzemiochy" - jego obrazy były perfekcyjne technicznie, ale brakowało im tej iskry bożej, która jest istotą sztuki. Just natomiast - malutki człowieczek, chudzinka w wielkich okularach na wydatnym nosie - miał fantazję, miał rozmach i wizje... Nasiąkałam atmosferą ich dyskusji od wczesnego dzieciństwa. Najśmieszniejsze jest to, że naprawdę się przyjaźnili, kpiąc z siebie w żywe oczy i kłócąc się zawzięcie przy każdej okazji... A ja - mały brzdąc - chłonęłam to wszystko całym sercem i uczyłam się czuć malarstwo. Wiele się nauczyłam. życie nie pozwoliło mi wykorzystać wrodzonych zdolności, ale została wrażliwość na sztukę i trochę wiedzy...
__________________
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)
|