Wyświetl Pojedyńczy Post
  #40  
Nieprzeczytane 19-06-2007, 13:06
kropka48 kropka48 jest offline
Początkujący
 
Zarejestrowany: Jun 2007
Miasto: Warszawa
Posty: 16
Domyślnie

Cytat:
Napisał Wilhelmina
No cóż, mnie się z tymi sprawami nie bardzo udało.
Mojego obecnego mężą poznałam parę miesięcy po rozwodzie.
On był wdowcem z dorosłym już synem. Nie zdecydowałam się na związek od razu, ponieważ bałam się właśnie konfliktów z dziećmi. Obecny mąż, nie należy do ludzi wylewnych, a moje dzieci, wówczas 8 i 12 lat, choć lgnęły do niego, on nie umiał jakoś do siebie przygarnąć. Zawsze była wymówka - mają ojca.
Z jego synem moje kontakty były poprawne, ale raczej koleżeńskie. W końcu miał 24 lata. Wyszłam za mąż dopiero jak dzieci moje były pełnoletnie. Do dziś pokutuje dziwaczny układ. Moje stare już dzieci, zwracają się do niego per pan. Na moje sugestie ( dużo wcześniej ), żeby choć wujku mówiły, nie zgodził się, na tatę, nie (mają ojca), na przejście na ty absolutnie nie, no i tak dotrwamy już chyba do końca w tym śmiesznym układzie.
Jego syn z biegiem lat zaprzyjażnił się ze mną. Niestety, już nie żyje od 4 lat. O moje dzieci mamy wojnę co chwilę. Wszystko jest komentowane na "nie". Nawet dobre uczynki, udane pociagnięcia cały czas są żle odbierane i komentowane.
Prawdą natomiast jest, że w trudnych sytuacjach życiowych staje koło mnie w ich obronie. Dziwny, trudny układ w którym kręcę jak mogę, aby obie strony nie nienawidziły się. Wnuków, choć od początku traktują go jak ukochanego dziadka, toleruje, choć często powtarza- jaki ja tam dziadek. To Twoje wnuki. Kiedyś wierzyłam, że miłośćią i dobrocią potrafię to zmienić, dziś już nawet nie chcę. Poprostu są ludzie którzy nie chcą miłości dawać. Już tego nie zmienię.
Zasmuciłaś mnie Wilhelmino. Jestem właśnie w takim związku.Może nie do końca w związku, bo znamy sie czwarty rok, nie mieszkamy razem, ale problem z dziećmi jest. Moje są trochę młodsze (20 i 23 l.) od jego (32 i 26). Moje akceptują tę znajomość, ale uważają, że on za mało się stara, zajmuje mną. Jest człowiekiem bardzo wrażliwym, ale dość oschłym, zamkniętym w sobie, bardzo spokojnym, rozsądnym, zrównoważonym (super!!), nie okazuje uczuć (niestety!!!). Bardzo mnie dotknęło ostatnio, gdy jego córka (z którą się widuję czasem u niego) po urodzeniu dziecka - zignorowała moją obecność w życiu jej ojca. Cała rodzina była bardzo radosna i podniecona faktem urodzin potomka, przez dom mlodych rodziców przewijały się babcie, dziadkowie, ciotki i wujkowie. Ja 3 dni po jej powrocie do domu przesłałam im kwiaty z gratulacjami i bardzo chciałam zobaczyć maluszka. Minęło 6 tygodni i nic..........Rozumiem, że na początku jest duże zamieszanie, zmęczenie, uczenie się młodych i dziecka nawzajem, ale myślałam, że mnie zaprosi, pokaże, pochwali się. Może ja źle myślę?, może nie powinnam tego oczekiwać? Tylko, gdy widzę mojego partnera zachwyconego, z blaskiem w oczach opowiadającego o maluszku - chciałabym go zobaczyć, też w jakiś sposób uczestniczyć - marginalnie, wiem to. Do tej pory sytuacja przedstawiała się tak, że jego dzieci przyjęły do wiadomości moją obecność w życiu ich ojca i właściwie nic więcej. Do młodszego syna mówię po imieniu, córka (32l.) nie zaproponowała mi tego i.........jest to dla mnie dowód na..........."jesteś to jesteś, dobrze, że ojciec nie jest sam, ale nie licz na nic więcej". Jesli tak ma być dalej, to dla mnie to jest bardzo ciężkie. Jestem osobą otwartą, ciepłą i może nie oczekuję tego samego od innych, ale chciałabym czuć, że inni to wiedzą i widzą. Dlatego zasmuciłaś mnie Wilhelmino........

Ostatnio edytowane przez kropka48 : 19-06-2007 o 13:09.
Odpowiedź z Cytowaniem