Pisałem o ikonie Solidarności Księdzu Jankowskim który ikoną był z nazwy bo był prymitywny i obecnie ci co go znali i bywali na jego salonach piszą by pozbyć się niesmaku że taką kreaturę wspierali.
Andrzej Celinski FB
Pewnie nikt z nas, w różnym stopniu, lecz jednak odpowiedzialnych za to co wokół "Solidarności" gdańskiej się działo, kto bywał na "ranczo" księdza Jankowskiego (bo tak nazywano plebanię parafi św. Brygidy) w latach 80-tych (później to już inna była historia) nie przypuszczał, że było aż tak bardzo źle.
Podkreślam: "aż tak bardzo".
Tam zawsze kręcili się chłopcy. Specjalnie jeden. Tyle, że jednak w wieku poszkolnym.
Ksiądz Jankowski intelektualnie zachwycać mógł jedynie tych, którzy ze zrozumieniem nawet Ekspersu Wieczornego nie czytali.
Lubił blichtr.
Luksusy, kiedy były (a nie zawsze były), były z Niemców, specjalnie z gdańskego ziomkostwa w Bremie.
Kiedy jeździł do Rzymu, zaopatrywał się we fiolety. Kamizelka pod rozpięty surdut, skarpety, podszewka.
Był pawiem. Superpawiem.
Kiedy go zapytałem, jeszcze w pierwszej "Soldarności", czy nie uważa, że epatowanie bogactwem nie za bardzo jest na miejscu odpowiedział: "Są różni wierni, jedni oczekują skromności - niech idą do ks. Bogdanowicza ( parafia mariacka), albo do św. Mikołaja (dominikanie ), inni oczekują bogactwa, przepychu, na miarę królestwa bożego i takie ja im daję. Sprawiał wrażenie, jakby wierzył w to co mówił.
Gust miał okropny. Kiedyś pisałem o jego guście.
Pomnik Jana Pawła II na zewnętrznej ścianie prezbiterium. JP trzyma na ręku dzieciątko, tyle, że nie z sensem - do siebie, lecz bez sensu - z nóżkami do widzów. A Jezusik ma mordkę ks. Henryka.
Pójdźcie, zobaczcie. Wciąż tam jest.
Ale miał i zasługę. Nie Stocznię. Tam jechał bo musiał.
Nie za "Solidarność". Był obciążeniem, przeszkodą. Promował to, co najgorsze. Jednak, w latach stanu wojennego (nie formalnie liczonych, lecz prawdziwie, aż do 1989) był ostoją, biurem,kasą, pomocą. I włożył w nią wszystkie swoje-nie swoje pieniądze. Ryzykował życiem. Choć przecież był agentem.
Dwóch było przynajmniej agentów ściśle związanych z Kościołem. On i drugi, świecki. Obaj głupi jak słoma na polu, ale mieli wsparcie Prymasa Tysiąclecia. Obaj.
Wielcy ludzie czasem nie znoszą nawet średnich osobowości blisko siebie. Wolą lizusów.
Nie wiedziałem wtedy, że są agentami.Choć jak mogłem ograniczałem ich wpływ.
Nie przypuszczałem, że ks. Henryk Jankowski był aż tak złym człowiekiem.
Że żył jak nie powinien był żyć wiedziałem od początku. Godziłem się z tym.
Otwarty z nim konflikt oznaczałby, że to on dyktowałby (albo jemu podobny) sekretariat "Solidarności".
Lech Wałęsa nie zrobił z niego kapelana Prezydenta.
Nie zabiegał o sakrę biskupią dla niego.
Przeciwnie.
Kiedy Jankowski holował Piasecką-Johnson a Wałęsa polecił mi spotkać się z obojgiem w przeddzień pierwszej swej wizyty w USA (1989) i ja, po krótkiej wymianie nieuprzejmości trzasnąłem drzwiami plebani św. Brygidy Wałęsa nie zareagował negatywnie.
Ks. Henryk Jankowski nie powinien nigdy być księdzem.
Był złym człowiekiem.
Miał dobre chwile. Chcę, aby to też było dziś powiedziane.
Mógłbym wiele więcej, ale i tak za dużo.
Ja nie będę już na FB tak jak byłem.
Teraz muszę, bo takiego świadectwa, wiem, nikt z różnych przyczyn nie da.
|