menu

senior.pl - aktywni w każdym wieku

Wróć   Klub Senior Cafe > Kultura > Książka, literatura, poezja
Zarejestruj się FAQ / Pomoc Szukaj Dzisiejsze Posty Oznacz Fora Jako Przeczytane

Książka, literatura, poezja Literatura, dyskusje, własne próby pisarsko-poetyckie.

Odpowiedz
Narzędzia wątku Przeszukaj ten wątek
  #1  
Nieprzeczytane 13-06-2014, 08:53
Modraszek's Avatar
Modraszek Modraszek jest offline
Początkujący
 
Zarejestrowany: Apr 2011
Miasto: Kolbuszowa, Podkarpacie, Polska
Posty: 29
Domyślnie Moja proza


KSIĘGA LAMPY NAFTOWEJ

- WIECZÓR TRZECI -

(Płatek róży)


W Tryńczy ,nad Wisłokiem, jeszcze nie tak dawno temu stał na wzgórku dom, wokół zabudowania gospodarcze i sad. Ten pamiętam najbardziej . Jego cienista resztówka robiła na mnie w dzieciństwie ogromne wrażenie.
Od kościoła po Wisłok szły drzewa orzechowe, wiśniowe, jabłoniowe.Trochę może zbyt mroczne, zbyt niepokojące, ale rozświetlane zapachami, szczególnie wtedy, gdy dojrzewały jabłka i grusze. Ileż tam było plam światła pod drzewami i os, tak, że czasem boleśnie się myliłem.
Zaraz za sztachetową furtką wchodziło się w ten wiecznie wilgotny półmrok i wędrowało sporo minut, aż ustąpił miejsca domowi, który kiedyś tam miał ganek na słupach, potem już tylko koślawą werandkę z resztką kolorowych szybek patrzących ze skarpy w dół, ku kwietnemu ogródkowi i dalej ku łozom, za którymi już była woda i kaczki. Przy domu trwała jeszcze drewutnia z pralnią, potem stodoła z drzwiami na wrzeciądzach i obszerna stajnia. Obór już nie było. Wszystko to już wtedy miało tabaczkowy kolor przeszłości,i było nieużywane odkąd pomarli Maria i Franciszek, rodzice Babci Kasi, Mamy mojej Mamy.
Urzędowała tu teraz Ciocia Salomea , siostra Babci, nauczycielka – siłaczka,jakie jeszcze spotykało się w początkach mojego życia. Mieszkała w prawej części domu, wraz z oswojoną myszą, którą można było cmokaniem wywołać zza szafy. Już rachitycznej, ale prześlicznie barokowej.
Ciotka niezwykle elegancka kiedyś. Serdeczna po staropolsku .We wszystkim trochę egzotyczna .Ale nauczyło ją tego właśnie życie siłaczki, nieodmiennie samotnej we wszystkim cokolwiek się wydarzało. Swoje życie kształtowała trochę na wzór literatury, którą pochłaniała , psując oczy przy kopcącej lampie. Miała duże ambicje, co do swoich poczynań i co do ich miejsca. Bywała w Karlsbadzie , Pradze, Wiedniu, Krakowie i Lwowie, a osiadła w Tryńczy. Tu na równinie utworzonej przez międzyrzecze Sanu i Wisłoka powstała , zgodnie z etymologią swojej nazwy,ta- mokra wieś. Wody wylewały tam często, stąd i ptactwa było w bród i ryb nie brakowało. Opowiadano na przykład, że po jednej z nieodległych powodzi, kiedy wody opadły , w zagłębieniu gruntu pozostał sum. Tak ogromny, że ludzie bali się do niego podejść. Po lasach zaś trafiały się różne niebezpieczeństwa, także zwierzęce. Teraz ziemia tu sucha. Drogi pewne.Tropy niedźwiedzich Stadnickich poginęły w księgach, choć jeszcze nie tak dawno strach było jeździć do puszczańskiego sanktuarium w Leżajsku...
Po pradawnym pograniczu polsko-ruskim pozostały jedynie ułomki nazw.To samo po lasach ,bagnach i brodach. Z dawnej dzikości krajobrazu ledwie resztka łęgów nad zapomnianym meandrem rzecznym ,trochę wikliny, przerżnięty koleiną pagórek piachu, obsypany gwiazdkami rozchodnika i cisza wokół ,aż po dobrze widoczny horyzont. I tylko na zbrązowiałych fotografiach jeszcze krzyki kaczek, bekasów, zatrzymane w kadrze . Pradziad z sumiastym wąsem i strzelbą pod pachą na łódce wśród szuwarów, z psem na przedniej ławce...

Czas Ciotki Salomei przypadł na trzy wojny, niewielki oddech i kawał socjalizmu .A zaczęło się jej wszystko pięknie. W majątku cieplickim, który dzierżawiono wtedy od Czartoryskich, w domu, po którym teraz pozostały tylko szmaragdowe stawy , odbijające niegdyś białe ściany...To do tego miejsca tęsknił Pradziad , do tego miejsca powrócił , by zapukać w nieistniejące dziś okno przemarzniętą ręką. Właśnie dom się sposobił do skromnej Wigilii, przed drzwi wyszła Prababka.

- A skąd to dziadku idziecie? – zagadnęła.
- Z Sybiru idę , Marysiu.
- Matko Boża Leżajska!...Franciszek!?

Nie ma już tych siedlisk ,nie ma ludzi, pozostały za to ulotności ,które, wydawałoby się, że w żadnym razie nie powinny przetrwać. Jedną z nich jest zaschnięty płatek róży, który odnalazłem w modlitewniku Prababki , wraz z opowieścią o nim, jaką zapamiętałem z dzieciństwa. Jak dziś pamiętam tamten wieczór, skondensowany w zachowanym we mnie obrazie Ciotki Salomei grającej na fortepianie, widzianym przez muślin firanki, gdy przez zaśnieżone podwórze wracałem z naręczem drewna do pieca .Właśnie w chwilę potem podarowała mi modlitewnik.

- I schowaj to dziecko, bo to wielki skarb.- przykazała .

A rzecz się miała tak: Prababka Maria zachorowała uderzywszy mocno kolanem w drzwi. Ze zlekceważonej błahostki wywiązał się ropień, w końcu tak wielki jak główka dziecka, i bólu nie uśmierzały już żadne okłady, czy maście. Zawieziono ją więc zaraz po Bożym Narodzeniu do lwowskiej kliniki ,a tam uznano, że aby ratować życie należy nogę szybko amputować. Ciotka Sala, która ją odwoziła, wróciła zdruzgotana .

- Bo jakże to tak, żeby Mamcia bez nogi? Cóż to już za życie...Ona taka ruchliwa... Przecież też nic pewnego, taka operacja. No i wiadomo co po operacji? A jeszcze nie za zdrowe serce...Więc uchowaj Boże...! Ale co tu robić?

I jedno co Ciotce przyszło sensownego do głowy ,to modlitwa. Nieustająca i żarliwa.
Pukała do niebiańskich bram z domu, z ogrodu, a przede wszystkim z niewielkiego kościoła za sadem.
Tam też , trochę przed prymarią, wydarzył się cud.
Modliła się wtedy za wstawiennictwem świętej Tereski, do której miała szczególne nabożeństwo. Prosząc jednocześnie,by, jeśli ją wysłucha,dała jakiś znak, bo niepewność ją zabija.
Po świątyni chodził tylko kościelny z błażkiem w ręce i objaśniał świece, były więc właściwie sam na sam - ona, jej modlitwa i Mała Tereska.
I naraz zastanowił Ciotkę niezwykły w zimie zapach. Zapach róż, który poczuła wokół siebie.
Zaczęła się rozglądać i jeszcze bardziej dziwić. Otóż przy niej , jak w Boże Ciało, rozsypane były różane płatki. Świeże i pachnące.
Zaschło jej w ustach z wrażenia i nie była w stanie zawołać na kościelnego, którego słychać było w zakrystii. Dotykała tych płatków, nabierała je , w dłonie jak wodę, i przykładała do rozgorączkowanej twarzy . Bezgłośnie śmiała się i płakała.
W końcu wstała i na chwiejnych nogach poszła szukać kościelnego. Gdy wreszcie wykrztusiła z siebie słowa, nieskładnie powiedziała mu o wszystkim i pobiegli razem zobaczyć cud, zastali tam tylko zwykłą codzienną posadzkę, nie tylko bez kwiatów, ale nawet bez odrobiny zapachu.
Wtedy ciotce zrobiło się bardzo głupio pod współczującym wzrokiem mężczyzny .Wyszła nie czekając na mszę i powlokła się przez sad do domu rozmyślając smętnie nad swoją kondycją psychiczną.
Z gałęzi osypała się na jej czoło odrobina śniegu ,machinalnie więc wyjęła z kieszeni rękę i wówczas
zorientowała się ,że w kurczowo zaciśniętej dłoni trzyma płatki róż, te sprzed chwili ,te, które otrzymała świętej Tereski. I wtedy rozpłakała się w głos.
Nie wracała już, uklękła na ścieżce i nie pamiętała potem jak długo dziękowała.

Rano wysłała konie na stację kolejową, bo dobrze wiedziała ,że Prababka Maria z własnej woli we Lwowie siedzieć nie będzie dłużej niż to konieczne. I nie myliła się zbytnio, raptem parę godzin musiał czekać woźnica, bo przyjechała wieczorem.

- I żebyś ty słyszała Salu, te ich cmokania, chrząkania, wzdychania i co tam jeszcze chcesz – dodawała Prababka opowiadając o zaskoczeniu lekarzy, gdy odkryli jej całkowicie zdrowe kolano – to byś się była dopiero uśmiała.

Dziś ostatni z płatków wisi nad moim łóżkiem , włożony za szkło wyszywanego obrazka świętej Tereski, z którym się Ciotka Salomea nie rozstawała do końca życia.

------------------------------------------
Z : Ryszard Sziler - " Ksiegi zamyśleń", Miniatura, Kraków 2013,ISBN 978-83-7606-454-3
Załączone Grafiki
File Type: jpg DSC07012.JPG (138.4 KB, 6 wyświetleń)

Ostatnio edytowane przez Modraszek : 13-06-2014 o 09:07.
Odpowiedź z Cytowaniem
  #2  
Nieprzeczytane 13-06-2014, 13:13
Modraszek's Avatar
Modraszek Modraszek jest offline
Początkujący
 
Zarejestrowany: Apr 2011
Miasto: Kolbuszowa, Podkarpacie, Polska
Posty: 29
Domyślnie Ciąg dalszy /1/ "Księgi Lampy Naftowej"

- WIECZÓR SIÓDMY -

( Historia maleńka taka)


Pradziadkowie Zawadzcy, Dziadkowie mojej Mamy ,utracili majątek w Powstaniu Styczniowym. Ich dzieci imały się różnych zajęć i przyzwyczajały do różnych miejsc. Jednak pamięć o dawnej wielkości rodziny przekazywano w zimowych opowieściach. Ta wielkość, to był zwyczajny dwór polski, w topolach, polach i gruszach na miedzach. „Chodź niedługo, nieszeroko, lecz głęboko i wysoko” mawiano wtedy o takich latyfundiach. A jednak nic nie było wartościowszego na ziemi nad ten skrawek wolności.
Stąd też jeden z ich synów – Antoni, sam będąc już tylko numerowym na kolei, postanowił swoje dzieci ponownie nobilitować, na nowy sposób – nauką .Dodać trzeba ,że jego żona Katarzyna Meza pochodziła po swoim ojcu z majętnego węgierskiego rodu, ale po przodkach otrzymała także tylko pamięć o przeszłości, nic więcej. Ojciec uciekł z Węgier , gdy dopalało się węgierskie powstanie i próbował jakoś żyć w Galicji. Powrócić nie mógł, pieniędzy nie miał, pracować ciężko nie potrafił, czy może nie chciał. Grywał więc czardasze po weselach, tęsknoty leczył winem, w przypływie fantazji ożenił się , a potem już tylko czekał na lepsze czasy.
Te nadeszły i przeszły niezauważone. Los zrobił mu perskie oko, tak że dopiero po jego śmierci, ze znalezionego przy torach I.K.C.-a, dowiedziano się, iż był poszukiwanym spadkobiercą 25000 koron w złocie, które, jako że właściciel się po nie zgłosił, przeszły właśnie na własność państwa węgierskiego.
Odtąd miano w rodzinie uzasadniony wstręt do gazet. Jednakże wydarzenie to jeszcze bardziej umocniło jego zięcia w przekonaniu, że dzieci swoje wykształcić musi, bowiem jak mu się wydawało, wiedza jest jednak lepszym sposobem pomnażania majątku niż czardasze, choćby i najbardziej skoczne. A wyczekiwanie na spełnienie marzeń także może nie do końca okazać się skuteczne, bowiem można doczekać się całkiem czego innego niż się oczekiwało. Jedynie zdobyta wiedza dawała pewność zmiany swego losu, który, w co wierzono powszechnie, trzeba mocno ująć w swoje ręce.
Jak pomyślał , tak zrobił. Synów swoich pokształcił. Jeden został stolarzem, prawie artystą, drugi świetnym ślusarzem, a dwaj nauczycielami, z czego jeden, dzięki gorącym modłom Prababki i pracy ponad siły Pradziadka, ukończył studia wyższe. Najzdolniejszy z dzieci- mój Wuj Stanisław. I jemu chcę poświęcić trochę więcej uwagi.

Jak jego matka Katarzyna gorąco wierzyła w Boga, tak on uwierzył w naukę i rwał dumnie smakowite owoce z wiadomego drzewa. W końcu uwierzył tak mocno, że doszedł do wniosku, iż wszystko co nienaukowe nie ma sensu. Było może nawet i dobre dla starożytnych rybaków z Galilei, ale jest co najmniej wstydliwe dla światłego Europejczyka z Łańcuta, z którego pochodził.
Pamiętam go z nieodłącznym papierosem między zrudziałymi palcami. Wtedy jeszcze nauka nie mówiła o szkodliwości palenia , wręcz przeciwnie, ciągle jeszcze bajała o leczniczych właściwościach tytoniu.
Swą fizjonomią przypominał Woltera . Tak jak tamten był szczupły i jak tamtemu błąkał się po ustach ironiczny uśmieszek.
Zajmowały go bez reszty nauki ścisłe i rolnictwo, oczywiście pojmowane na sposób naukowy. Szerzył więc po wsiach nowoczesne sposoby uprawy roli, z wielka atencją odnosząc się do chłopów, zgodnie ze swymi socjalnymi przekonaniami. Ożenił się z panną ze dworu w Cieplicach za Sieniawą, najstarszą córką moich drugich Pradziadków, Andą... Zachowało się trochę pocztówek, które wysyłał do swojej młodziutkiej żony z włoskiego frontu w 1915 roku. Pisane ładnym kaligraficznym pismem, zaczynają się zwykle słowami : "Najmilsza moja i najukochańsza żonieńko!" Potem słowa lecą jak ptaki jesienią i dotyczą spraw najprostszych a najważniejszych: zdrowia , tęsknoty, nadziei i miłości ; i kończą się zwykle „Całuję w buziuchnę i rączki ściskam najgoręcej i najserdeczniej pozdrawiam. Twój Stach.” A na wszystko to patrzy groźnie, choć dobrotliwie, sam cesarz z zielonych znaczków po 5 halerzy sztuka. Już tylko śmieszny teraz, na początku innego wieku.
Po tej wojaczce został Wujowi do końca życia przykurcz palców lewej ręki wywołany postrzałem. Ale być może on właśnie uratował mu życie, pozwalając powrócić do domu, bo karabinu już utrzymać nie mógł. Niedługo potem znowu życie uśmiechnęło się do niego, obdarzając pierwszym potomkiem i sporą wygraną na loterii. Ten drugi uśmiech pozwolił na zaspokojenie najskrytszego a największego marzenia Wuja , na kupno majątku ziemskiego.
Wybór padł na Czarnów pod Kielcami. Tu mógł wreszcie wypełniać swoje teorie realna treścią. Czytał, rekultywował, eksperymentował ,przewidywał, analizował, syntetyzował, systematyzował, udoskonalał,bratał się i dystansował, zależnie od okoliczności. Dokupywał ziemię, maszyny, sprzęty i książki, dotąd, aż tuż przed drugą wojną światową, miał już prawie wszystko , niestety to wszystko w jednej chwili utracił. Pozostała mu tylko garść zdjęć po tamtym czasie, łącznie z tym, na którym widać w oddaleniu wygódkę w rogu ogrodu, na której niestety nie było napisu podobnego temu, który wspomina Gloger : „Tu jest skład wszelkich starań i zabiegów ludzkich” . W wypadku Wuja był to niestety krach bez dowcipu.

Ale nim do niego doszło przydarzyło się coś jeszcze, w pewna jesienną, zadeszczoną noc, o czym Wuj do końca życia nie lubił wspominać, bo stało to w jawnej sprzeczności z całym jego racjonalizmem, i innymi "izmami", które wyznawał. Coś, co jednak koniecznie trzeba ocalić od zapomnienia, bo stanowić powinno rzeczywistą puentę życia niejednego empirysty.
Słuchało się zawsze tej opowieści z wypiekami na twarzy i w miarę snucia wątku przez opowiadającego przysuwało się coraz bliżej do światła lampy, gdzie wszystko było oczywiste a nie domyślne jak w półcieniach. A opowiadali ją bracia Wujka, a potem jego dzieci, które były świadkami wydarzeń. Najładniejszą była chyba wersja dopełniana powiedzonkiem „Tak panie tak”. W każdym razie , po historii z włożonym sąsiadowi do komina domu dzwonku uwiązanym na sznurku i podzwanianiu nocami, co skończyło się aż egzorcyzmami, ta była najbardziej wyczekiwaną opowieścią.

A rzecz miała się tak : Którejś nocy zbudził domowników Czarnowa łomot na strychu .Tak, jakby nagle spadło wieko potężnej skrzyni, która stała na nim od dawna zamknięta. Kiedy sobie to uświadomiono, pobudzono służbę i przyświecając wleziono na strych. Nic tam jednak nie znaleziono. Skrzynia stała jak zawsze wielka i milcząca. Zresztą pełna była rupieci , więc w żadnym razie nie mogła wydać takiego odgłosu. Strych sprawdzono i zamknięto. Nie upłynęło jednak długo, gdy hałas się powtórzył i to kilkakrotnie. A w dodatku ktoś zastukał w okno saloniku. Palcami w szybę. Co wywołało oczywistą histerię kobiet i spory niepokój mężczyzn .Pobudzono więc wszystkich w majątku i zaczęto szukać. Ze światłami i psami.
Ale niczego nie znaleziono. Kiedy jednak pogaszono lampy i zaczęto się uspokajać, wszystko powtórzyło się jeszcze gwałtowniej.
Szczególnie natarczywe było łomotanie w szybę.
Co ciekawe psy nie reagowały. I tak to trwało do świtu.
Potem ustało, ale nikt już nie zasnął .
Rankiem szukano śladów pod oknami w rozmiękłej ziemi, ale ich nie było...
Około południa za to przyjechał listonosz z telegramem informującym, że dzień wcześniej zmarł Ojciec Wujka, Antoni, który nigdy u syna na gospodarstwie nie był , może ze względu na podeszły już wiek, ale może i dlatego, że nie pochwalał jego poglądów, przynajmniej tych najważniejszych, które dotyczyły wieczności.
Wszyscy natychmiast połączyli te dwa zdarzenia w jedno i nazwali je „Odwiedzinami”.
Jeśli tak rzeczywiście było, to Pradziad Antoni jednak niewiele osiągnął, bo cała ta historia nie zrobiła na Wuju widocznego wrażenia.
No może tylko takie, że na jej wspomnienie mocno się zasępiał i marszczył . Była w końcu czymś jedynym, jak mu się wydawało, czego nie mógł zrozumieć...

Ponieważ jeszcze pali się lampa i świerszcze nadal cykają w zegarze wieczoru, marzy mi się ,przywołanie kiedyś opowieści z nocy czerwcowych, tych, które zaczynały się zwykle na progu otwartych drzwi domu i jak pogodnie kolorowe ćmy krążyły nad naszymi głowami, mając w tle radosny rechot żab z pobliskiego bajorka... Ale teraz już najwyższa pora iść spać.
Odpowiedź z Cytowaniem
  #3  
Nieprzeczytane 04-05-2016, 22:12
jadwinia jadwinia jest offline
Początkujący
 
Zarejestrowany: Apr 2013
Posty: 39
Domyślnie

Ciekawe to a to może własna książka? Znam wydawnictwo które się tym zajmuje: http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ Wydawnictwo Psychoskok powstało w 2011 i współpracuje z czołowymi dystrybutorami rynku księgarskiego w Polsce. Warto to przemyśleć.
Odpowiedź z Cytowaniem
  #4  
Nieprzeczytane 15-07-2016, 17:34
sylwkaka sylwkaka jest offline
Początkujący
 
Zarejestrowany: May 2016
Miasto: Poznań
Posty: 14
Domyślnie

No Modraszek, powinieneś pomyśleć o kontakcie z jakimś wydawnictwem
Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

 



Podobne wątki
Wątek Autor wątku Senior Cafe Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
moja mama Rozia Rodzina bliższa i dalsza 42 12-02-2012 23:02
Moja Sugestia inka-ni Oddam, potrzebuję 14 07-01-2012 02:43
Moja Babcia swinkawietnamska Jestem babcią, jestem dziadkiem 2 06-02-2010 18:12
Moja osobista.... zdzislaw.bedrylo Polityka - wątki archiwalne 12 29-09-2009 10:47
Moja pomoc Basia z Żor eSenior 25 26-08-2007 16:16

Narzędzia wątku Przeszukaj ten wątek
Przeszukaj ten wątek:

Zaawansowane wyszukiwanie

Zasady pisania postów
Nie Możesz: tworzenie nowych wątków
Nie Możesz: odpowiadanie na posty
Nie Możesz: wysłanie załączników
Nie Możesz: edytowanie swoich postów

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Skocz do forum


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:34.

 
Powered by: vBulletin Version 3.5.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.