|
Narzędzia wątku | Przeszukaj ten wątek |
|
||||
Zawsze tu w tym miejscu gdzie można wygodnie usiąść, tu pod ziemią opowiada się historię, o których wszyscy już chyba słyszeli, bo któż z was nie słyszał o skarbniku - Skarbku kopalni pilnującym podziemnych skarbów, o skrzatach solnych- despotkach pomagającym górnikom w ciężkiej pracy, w końcu o górnikach i ich pracy,
o marzeniach, snach, o wydarzeniach, które tu pod ziemią były tu się wydarzyły, mówił się o historii, legendach, o ludziach i ich życiu... A ja chciałbym wam opowiedzieć o tym, o czym nikt tu jeszcze nie mówił, nie opowiadał a może tak mnie się tylko zdawało. Historia ta jednak też związana jest z kopalnią, a może i nie tylko. Bardzo daleko stąd, a może zupełnie blisko, bardzo dawno temu a może zupełnie niedawno, może wczoraj, gdzieś kiedyś, wydarzyła się no właśnie bajka to nie bajka, legenda czy historia prawdziwa a może samo życie a było to tak..... Tu pod ziemią, wędrując po kopalni w różnych miejscach można było często spotkać człowieka, który siedząc najczęściej w przyciemnionym kącie, ściszonym, wolnym, barwnym głosem, opowiadał historie, baśnie i legendy, a wokół zbierali się ludzie i słuchali jak mówił, a mówił pięknie. Opowiadał o dawnych czasach, odległych krainach, bogatych królestwach i pięknych księżniczkach, o królewiczach i dworzanach, o tym, co było i co się zdarzyło, i o tym, co zdarzyć mogło. Mówił o życiu, radości i smutku, o słońcu, deszczu i burzy, padającym śniegu i wzburzonym morzu, właściwie o wszystkim, a były to tak ciekawe opowieści, że nikt ze słuchaczy nie chciał opuścić ani słowa, wszyscy słuchali go z uwagą ciekawi dalszej części opowieści. Pewnego razu wśród tłumu słuchających dostrzegł małą, drobną, kruchą postać, wpatrzoną w niego i słuchającą tych opowieści. Była to postać dziewczyny, skromna jakby skulona gdzieś w kąciku pod ścianą, cicha jak myszka, ale i piękna, pogodna, radosna na jej twarzy malowały się obrazy, doznania, uczucia, o których opowiadał, a oczy świeciły blaskiem, postać emanowała ciepłem, spokojem, światłem, dobrocią. Człowiek ów nie przestając mówić wpatrywał się w nią przez długą chwilę, kiedy skończył, zamilkł a ludzie w skupieniu, rozważając jego słowa rozeszli się w milczeniu. Następnego dnia znów zauważył postać dziewczyny podobno właśnie tu przy tym ołtarzu, przycupnięta, słuchającą jego opowieści w milczeniu jakby nieobecna a jednak wyróżniała się z tłumu ludzi słuchających, a było czego słuchać. Kiedy opowiadał jego słowa zamieniały się w obrazy, wszystkim przed oczami pojawiały się postacie, miejsca, zdarzenia, o których opowiadał. Kiedy mówił o padającym deszczu to czuło się krople spadające na skronie, stukające o bruk, chciało się włożyć palto, rozłożyć parasol, gdy opowiadał o słońcu to robiło się ciepło, gorąco, na policzkach pojawiały się rumieńce, kiedy zaś opowiadał o wichrach, tornadach to włosy same układały się jakby uderzane jego podmuchami, a po plecach przechodziły dreszcze. Mówił o dalekich krajach pięknych, kolorowych, bogatych królestwach, ciekawych przygodach wydarzeniach i o zwykłych ludziach szarych ludziach ich troskach, kłopotach, przeżyciach. Opowiadał o radości, przyjaźni, miłości, ale i o problemach, bólu, cierpieniu, goryczy. Tu pod ziemia opowiadał o pracy górników, o ich zwykłym szarym, ale jakże ciekawym, barwnym mimo ciemności życiu, kiedy czuło się ich obecność, słyszało kroki, nawoływania, okrzyki czy jęki, kiedy gdzieś w oddali słychać było stukot kopyt końskich, dźwięki toczących się bałwanów solnych, czy jadących wózków. To wszystko było tak realne jakby działo się tu i teraz. Ludzie słyszeli nawet w jego słowach odgłosy spadających kruchów soli, jęki naprężonej liny, trzask palących się pochodni, a obrazy, jakie pojawiały się przed ich oczami mieniły się wszystkimi kolorami tęczy, a to tańczące na ścianach ognie pochodni, tańcem pełnym wdzięku, radości taktu i rytmu, widzieli jak płomienie przeglądają się w kryształach soli mieniąc się wszystkimi kolorami, barwami i odcieniami tęczy, czy też najróżniejsze odcienie czerni, ukryte w ścianach soli, chodnikach i komorach solnych. Słuchający go ludzie to się śmiali, gdy opowiadał wesołe historie a przy smutnych w oku kręciła nie jedna się łza. Dlaczego? Wszyscy mówili ustami on opowiadał sercem, nie mówił o tym, co wszyscy widzieli wokół na własne oczy, ale o uczuciach, które w sercu każdego gdzieś na dnie były głęboko schowane i te słowa też zapadały głęboko w serce. Słowa, które mówił nie tyle się słyszało, ale bardzo głęboko odczuwało. Był bardzo samotnym człowiekiem, choć zawsze wokół niego zbierali się ludzie i właśnie w tych opowieściach odnajdywał radość, przyjaciół, siebie. Każda postać, o której mówił to ktoś bliski, serdeczny, ktoś, w kim była cząstka jego samego. Każdej postaci oddawał część siebie. Tak mijały dni a ludzie zauważyli, że zawsze, gdy opowiadał to gdzieś na boku, w kąciku najczęściej siedziała mała, zgrabna, smukła postać, postać wsłuchanej w jego głos ślicznej dziewczyny, a i on mówił patrząc na nią jakby właśnie dla niej snuł swoje historie, opowieści. Czasem zdawało się, że ona jest jedynym słuchaczem tego, co mówił. Wreszcie pewnego dnia spotkały się ich spojrzenia, spojrzeli sobie głęboko w oczy a było w nich tyle, ciepła, pogody, tęsknoty i uczucia, że nie mogły się rozstać. Spotkały się dwie dusze pragnące ciepła, ciszy, miłości, obie chyba bardzo samotne, choć wokół tyle ludzi. Tak pojawiło się coś wielkiego, tak wielkiego, że trudno było nad tym zapanować, nawet nie umieli tego nazwać. Spotykali się bardzo często, spędzali razem dużo czasu, a nawet, jeśli nie byli obok siebie to zawsze ona była przy nim, a on przy niej, najczęściej on opowiadał a ona jak zwykle gdzieś z boku słuchała jego opowieści. Bardzo zbliżyli się do siebie, bardzo pragnęli swojej obecności, bliskości. Kiedy byli razem czas dla nich stawał w miejscu, a świat na zewnątrz nie istniał, byli tylko oni jedno dla drugiego, stanowili jedną postać, jedno istnienie, jedną myśl. Mijały dni, tygodnie, miesiące a to, co ich łączyło było ponad wszystko, i oni słońce, ani deszcz, ani noc ani dzień nie mógł ich rozłączyć, ale w życiu każdego są dobre i złe chwile i jemu temu prostemu człowiekowi też przydarzyły się te złe, dopadły go problemy, posmutniał, opuścił nisko głowę wpatrzony w ziemię, cierpiał a słowa w jego ustach straciły barwę, blask, siłę. Ludzie szybko spostrzegli, że dzieje się z nim coś niedobrego, jest coś nie tak, jego opowiadania straciły to, co było najwartościowsze, słowa straciły duszę. W oczach człowieka pojawił się strach, na twarzy malował smutek i ból. A pogoda i radość gdzieś odeszły. To było widać i to się czuło, że szuka prosi błaga o pomoc, ale nikt ze słuchających nie chciał mu podać ręki, pomóc a i słuchaczy było coraz mniej, bo stracił ten dar opowiadania sercem, duszą, nie, nie stracił oddał go osobie, którą bardzo, bardzo mocno pokochał, której oddał ofiarował wszystko, siebie, swoje życie, radości i smutki, właśnie tej przycupniętej gdzieś przy ścianie postaci, dla której biło jego serce, dla której oddał, zaprzedał dusze. A ona no cóż przestraszyła się tego, co było wokół niego, tego smutku, bólu, goryczy prozy życia, nie chciała tego z nim dzielić, Dobrze było o tym słuchać, czasem uronić łzę, kiedy opowiadał, a kiedy kończył wystarczyło otrzeć łzy i można było o smutku zapomnieć. Niestety w życiu jest inaczej i wszystko bardziej boli, bardziej się czuje. Przestraszyła się tego i uciekła nie chciała, może nie umiała dzielić tego z nim, pragnęła radości życia a nie smutku, który go otaczał, snuł się za nim cieniem i przygnębiał tak do końca. Nie potrafiła zrozumieć docenić zobaczyć w nim człowieka, widziała tylko oczami wyobraźni to, o czym opowiadał. Kiedy czar opowieści prysł, kiedy oddał ten dar mówienia sercem również i skończyło umarło w niej to, co ciągnęło ją w jego stronę? Niektórzy mówili, że znalazła innego, że inny stał się malarzem obrazów, iluzji, marzeń. Czy to prawda? Zapytać by trzeba jej a to chyba niemożliwe. Został sam, ze swoim bólem, rozdartym sercem, żalem do całego świata i ludzi, bo i ludzie się od niego odwrócili, przestali słuchać jego opowieści, nie potrafił już opowiadać, mówić tak pięknie, w jego słowach brzmiał tylko smutek, żal tęsknota, nie potrafił odnaleźć tego, co odeszło razem z jego największym skarbem, aniołem, jego całym życiem, z tym, co dawało mu siły, chęć do tego, aby chciało się chcieć. Czuł, że ktoś, kto był wszystkim, dla kogo żył, i chciał żyć, dla kogo ofiarował siebie tak do końca, bardzo go zawiódł, okłamał, oszukał w jakiś tam sposób nawet zdradził. Podeptał wszystko, co złożył u jego stóp, to było straszne i przygnębiło go do końca, samotność, bezradność i to, że odeszła, zawiodła go osoba, której ofiarował, oddał wszystko, wszystko jej poświęcił. A ta skromna, pogodna, ciepła istota, zapatrzona w niego, kiedy dopadły go koszmary zrobiła coś, co chyba nikt nie potrafi zrozumieć wyparła się go, przed całym światem, nawet przed samą sobą. I choć tak wiele mu zawdzięczała to nie potrafiła nigdy docenić tego, co dla niej zrobił, oddał, a nawet poświęcił. Ów samotny, zmęczony, zrujnowany człowiek jednak mimo to bardzo ja kochał, kochał tak jak nigdy dotąd nikogo. Dlaczego? Bo tak chyba jest, kiedy spotyka się tą jedyną w życiu osobę, a może siebie samego w innym człowieku. Uciekł od ludzi, od samego siebie, nie potrafił już żyć, tak jak nie można żyć bez jedzenie, picia, oddychania tak on nie potrafił żyć bez tego skarbu, jaki miał i jaki odszedł, zginą, skarbu, jakim była ona. Stronił od ludzi, i siebie samego, bał się wszystkiego i wszystkich, chował się przed całym światem i czasem tylko gdzieś w ciemnym zakątku na uboczu, kiedy się dobrze wpatrzeć można było dostrzec skulona postać, która cichym smutnym, głosem powtarzała ciągle, Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego??? Czy to bajka, legenda, historia prawdziwa? No cóż są tacy, którzy mówią - to nieprawda tego nigdy nie było, inni a może jednak może tak się zdarzyło? Są tacy, którzy przy tym byli miód i wino pili i pewnie nie uwierzycie, ale są ci, którzy to przeżyli. Czasem, kiedy nocą zapada cisza, kiedy gasną światła tam na komorze "ważyn" można jeszcze usłyszeć w zupełnej ciszy jak sól opowiada tę historię, ale częściej słychać odbijający się od ścian głuchym echem stłumiony cichy, smutny, głos, powtarzający tylko, Dlaczego? Dlaczego?? Dlaczego??? mari... |
|
||||
Witam wszystkie leśniczanki dość późnym już wieczorkiem
Eniu pięknie nam przybliżyłaś ziemię świętokrzyską
Bardzo fajna relacja ,ja zawsze powtarzam że nasza ojczyzna jest pełna piękna i wspaniałych uroczych zakątków; Cieszę się również że moja relacją też podobała się. Nie mogłam wcześniej dziś zajrzeć bo pomagałam synowej przerabiać warzywka w zapasy zimowe. Inko opowiadanie bardzo fajne ,fajnie ze jesteś już z nami. |
|
||||
Ineczka przyniosła opowiadanie o skarbniku a ja mam legendę
o Liczyrzepie duchu gór Karkonoskich JAK KSIĘŻNICZKA DOBROGNIEWA LICZYRZEPĘ OSZUKAŁA Gdyby zapytać starych ludzi, kto jest władcą Karkonoszy, bez wahania odpowiedzą - Karkonosz, zwany też Liczyrzepą. Karkonosz to duch i pan tych gór. Różnie o nim ludzie mówią. Jedni zarzekają się, że pod postacią krzepkiego staruszka wyprowadził ich na drogę, gdy zabłądzili wśród skał. Innym miał podobno grozić śmiercią i gonić ich cały dzień po górach. Być może ci, których pan gór potraktował nieprzyjaźnie, zawołali na niego: - Liczyrzepo! A tego imienia Karkonosz wprost nie znosi. Dlaczego? Przypomina mu ono jego jedyną miłość i największy wstyd, jakiego doznał. A było to tak: Dawno temu nad leśnym jeziorkiem Karkonosz spotkał córkę księcia świdnickiego, Dobrogniewę. Panna to była piękna, powabna i niezwykle mądra. Kochali się w niej wszyscy rycerze na polskich i czeskich dworach. Nic więc dziwnego, że i duch Karkonoszy wielką miłością do niej zapałał. Postanowił zdobyć piękną pannę dla siebie. Jak postanowił, tak zrobił. Zamieniony w wichurę porwał Dobrogniewę na oczach całego świdnickiego dworu i narzeczonego księżniczki - młodego Mieszka, księcia Raciborza. Rzucili się do koni rycerze i - w pościg! Ale który koń wicher dogoni? Karkonosz umknął i Dobrogniewę do swego pałacu we wnętrzu góry Śnieżki zaniósł. Ledwie panna do przytomności wróciła, zaczęła nad sposobami odzyskania wolności przemyśliwać. Udała, że jej miłość Karkonosz bardzo pochlebia. Równocześnie grymasiła i wybrzydzała na wszystko. - A cóż to za życie dla książęcej córy?! - płakała. - Gdzie moje dworki? Gdzie rycerze, którzy moją piękność będą podziwiać i głosić światu? Co z ciebie za pan gór, jeśli dworzan nie posiadasz? - kpiła. Myślała, że w ten sposób zanudzi Karkonosza i zmusi go, by ją do ojca odstawił. Jednak duch tak był zakochany, że nie przeszkadzały mu grymasy Dobrogniewy. Swoją mocą magiczną nawet dwór dla niej wyczarował. Wymknął się na powierzchnię ziemi i przyniósł młode, soczyste rzepki. Potem pozamieniał je w hoże dziewczęta i krzepkich młodzieńców. Niestety, po kilku dniach rzepa zwiędła, więc dwórki i rycerze zestarzeli się i pomarli. Poszedł Karkonosz po następne rzepki, a tu zima na dworze... W miłosnym zapatrzeniu nie zauważył nawet, że jesień się kończy i mrozy nadchodzą. Nie był jednak głupi ten pan gór, o nie! Przybrał postać bogatego kupca i na skrzydłach wiatru popędził do Wrocławia. Tam nakupił mnóstwo prezentów dla swej ukochanej i co najważniejsze - zdobył nasiona rzepy. Posiał je w specjalnie do tego celu przystosowanej górskiej pieczarze. Zagonił do roboty skrzaty i trolle, które wykuły w ścianach wielkie okna, by słońce świeciło roślinkom. Magicznym zaklęciem spętał górskiego smoka, żeby jaskinię ogrzewał. A wszystkie stworzenia żyjące u korzeni gór musiały rzepę podlewać. Dobrogniewa tymczasem starała się powiadomić księcia raciborskiego, jak dotrzeć do jej więzienia. Wysyłała z wieściami pszczoły, jaskółki i kruki. Większość posłańców zaginęła po drodze, ale jeden przemyślny kruk doleciał do celu. Ledwie się Mieszko dowiedział, gdzie jego ukochana przebywa, rumaka dosiadł i w drogę się puścił. I stało się, że dotarł pod bramę zaczarowanego pałacu w tej samej chwili, w której dumny z siebie Karkonosz powiedział do księżniczki: - Panno ze wszystkich najpiękniejsza! Moja rzepa dojrzała do wyrwania. Rozkaż, kogo ci wyczarować. - Mieszka z Raciborza - odparła Dobrogniewa. - Nie trzeba! - zabrzmiał silny głos od drzwi. - Jam tu, do usług twych, pani. Zaraz będziesz wolna! - Nie tak zaraz - powiedział zupełnie niezmieszany Karkonosz. - Najpierw musisz udowodnić, że bardziej niż ja na miłość księżniczki zasługujesz. Oddam ci ją, jeśli wykonasz jedno moje zadanie. - Niech i tak będzie - zgodził się Mieszko. - Ale i ja będę miał prawo cię sprawdzić. - Dobrze. Oto mój rozkaz: udowodnij, że jesteś dość bogaty, by Dobrogniewie wszystkie luksusy zapewnić. Pokaż mi swoje skarby. Polecieli z wichrem do Raciborza, gdzie Mieszko zabrał Karkonosza do swojego skarbca. Zobaczywszy worki ze złotem, pan gór wybuchnął śmiechem: - To ma być bogactwo godne księżniczki Dobrogniewy?! Chodź, pokażę ci prawdziwe skarby. Ledwie wymówił te słowa, znaleźli się znowu w komnacie górskiego pałacu, gdzie skrzaty usypywały kolejne góry brył złota, srebra i drogocennych kamieni. Spuścił głowę Mieszko, bo wobec bogactw Karkonosza zdawał się żebrakiem. Pocieszył się jednak rychło i mówi: - No dobrze, wygrałeś. Teraz kolej na moje zadanie. Zobaczymy, czy umiesz bronić swoich skarbów. I miecz wyciągnął. Daremnie Karkonosz próbował swoich czarodziejskich sztuczek i w najdziksze zwierzęta się zmieniał. Niedźwiedź, lew, a nawet smok, połamały pazury na tarczy Mieszka i umknęły przed ostrzem jego broni. Na tę chwilę czekała Dobrogniewa. - Jeśli żaden z was nie potrafił swej wyższości okazać, pozwólcie, że ja zwycięzcę wskażę - rzekła. - Mój mąż musi być mądry. Udowodnijcie swą biegłość w sztuce liczenia. Ty, Karkonoszu, policzysz rzepki, które dla mnie zasiałeś. A ty, Mieszku, masz zliczyć bogactwo, które w tej komnacie spoczywa. Wygra ten, kto szybciej zadanie wykona i ani o jeden się przy tym nie pomyli. Ucieszył się Karkonosz, że ma dużo łatwiejsze zadanie, i do pieczary podążył. Szybko rzepki policzył, ale pod koniec się zawahał. "A jeśli się pomyliłem? - myśli sobie. - Lepiej będzie sprawdzić". W tym samym czasie Dobrogniewa z Mieszkiem ani myśleli o dodawaniu bryłek złota do diamentów i rubinów. Na koń wsiedli i tyle ich widziano. Nie zatrzymali się aż w Świdnicy, gdzie prędko się ich wesele odbyło. A Karkonoszowi po tej miłości pozostał tylko piekący wstyd i złośliwe miano Liczyrzepy, które mu karkonoscy górale nadali. Jednak gdy młodej dziewczynie w Karkonoszach szczególnie dobrze się wiedzie, ludzie mówią: - Tej to Liczyrzepa sprzyja. Pewnie jest do Dobrogniewy podobna. |
|
||||
Witam wszystkie Leśniaczki, .kochani ..jestem już w swoim domku,tydzień u wnuczki szybko zleciał,opiekowałam się nią, bo rodzice już urlopy w lipcu wykorzystali, a babcia, by się sama w domu nie nudziła, to wnuczkę zabawiała. Już się nie mogę doczekać przyjazdu moich dzieci z Egiptu..a szczególnie wrażeń wnuczka.. Oj poczytałam sobie z rana piękne legendy i opowiadania, a teraz już wstałam z wami się przywitałam i czas na mnie ..bo kawa zaparzona już czeka. Miłego dnia życzę wszystkim .
__________________
Zosia |
|
||||
a ja przynoszę opowieść-legendę z ziemi świętokrzyskiej
Diabeł i Rycerz
Pewien żołnierz odłączywszy się od własnego oddziału po bitwie z wojskami Aleksandra Wielkiego pod Chełmową Górą, zmylił drogę i błądząc po lesie w górach dotarł zmęczony na szczyt Łysicy. Tu ujrzał wspaniały zamek. W zamku tym mieszkała pyszna pani, która kazała podwładnym nazywać się boginią Dianą i miała cyrograf z diabłem. Żołnierz poprosił o nocleg i chętnie został przyjęty. Tajemnicze osoby wprowadziły go do pokoju, w którym na ścianach wisiały portrety cudacznych diabłów, czarownic znanych w całej okolicy. Na jednym portrecie Belzebub trzyma w rękach lichtarz. Żołnierz mając świece, a chcąc zapaloną umocować, wsadził w ten lichtarz i zaczął szykować posłanie do spania. Naraz z szumem i wichrem zjawiła się w pokoju dużo diabłów i diabełków, wymyślając jak mógł dokonać profanacji portretu ich wodza, ośmielając się wetknąć Lucyferowi w zęby świeczkę. Żołnierz tłumaczył się na wszystkie sposoby jak tylko potrafił. Na nic to wszystko się zdało. Został doprowadzony przed oblicze samego Lucyfera. Wysłuchawszy wszystkiego rzekł: Nie bój się, jesteś przy mojej łasce, boś świeczkę zapalił przed moim portretem. Kazał mu dać dużo złota i na wolność wypuścić. Obdarowany złotem przyszedł do Słupi i zaczął robić zakupy. Jakież było zdziwienie jego, gdy w kieszeniach zamiast złotych dukatów znalazł głazy świętokrzyskie. |
|
||||
proponuję bardzo relaksowy spacer po parku zdrojowym w Busku Zdroju
Założony w XIX wieku przez ogrodnika Ignacego Hanusza Park Zdrojowy został zaprojektowany przez Henryka Marconiego. Dzieli się na trzy części:
Ogrodzony ogród łazienkowski o pow. 16 ha z Sanatorium Marconi i fontanną w centrum. Aleja Mickiewicza, długa na 850 metrów promenada z dwoma rzędami drzew /głównie kasztanowców/ W pobliżu Sanatorium ”Marconi” mieści się muszla koncertowa; alejka przed głównym wejściem do sanatorium to Promenada Gwiazd (na podobieństwo do Hollywood Walk of Fame), na której swoje słoneczka mają jak do tej pory związani z festiwalem i muzyką poważną Krystyna Jamroz, Krzysztof Penderecki, Wiesław Ochman (2008 r.) oraz Bogusław Kaczyński (2008 r.). |
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Senior Cafe | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
W Lesniczowce-przy Kominku.20-czesc. | inka-ni | Humor, zabawa - wątki archiwalne | 508 | 01-09-2009 20:50 |
Narzędzia wątku | Przeszukaj ten wątek |
|
|