menu

senior.pl - aktywni w każdym wieku

Wróć   Klub Senior Cafe > Kultura > Książka, literatura, poezja
Zarejestruj się FAQ / Pomoc Szukaj Dzisiejsze Posty Oznacz Fora Jako Przeczytane

Książka, literatura, poezja Literatura, dyskusje, własne próby pisarsko-poetyckie.

Odpowiedz
Narzędzia wątku Przeszukaj ten wątek
  #141  
Nieprzeczytane 28-04-2012, 23:15
Malwina's Avatar
Malwina Malwina jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: okolice Sztumu
Posty: 17 230
Domyślnie

To o nas Besso i świecie, który blisko....lustro pokazuje teraz a dusza widzi wczoraj.....tę "bajkę"powinni opowiadac na warsztatch, kursach, studiach kształcących ludzi majacych stycznośc ze staroscią..a moze w przedszkolach juz? Dobrze, ze ja tu przytoczyłąs...
Odpowiedź z Cytowaniem
  #142  
Nieprzeczytane 28-04-2012, 23:51
donka's Avatar
donka donka jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Nov 2007
Miasto: Zakopane
Posty: 2 737
Domyślnie

Besso - .....boję się mijającego w zastraszającym tempie czasu niosącego ze sobą niewiadomą przyszłość....oby nie taką.
Dzięki za ten piękny tekst. W nawiązaniu do niego jeśli można pozwolę sobie zamieścić wiersz Zofii Korzeńskiej
Czas

Dzieciństwo i starość
dwa brzegi danego mi czasu
spięte jedną klamrą pamięci
I nieustanne zdziwienie:
to ja – wciąż ta sama choć inna?

Zwinna Zosia skacząca na jednej nodze
podczas zabaw
brodząca za kwiatkami po łąkach
jak bocian za żabami

i przygarbiona stara Zofia
drepcąca po parku
słuchająca jak trawa rośnie
i ptaki ćwierkają
lub zbierająca kasztany

Kasztany... te cacka natury
urocze mikrogloby
z magiczną mocą zatrzymujące czas

Czyż to nie wczoraj
zbierałam je dla moich lalek?
Każde coroczne ich spadanie
budzi me zdziwienie –
to już pora kasztanów?

A może innych pór nie było?
Przecież to wczoraj ciągle trwa...
Czyż to możliwe
że między Zosią a Zofią
przepłynęło życie?
__________________
''Absurdem jest żądać od człowieka, aby nigdy się nie zmieniał."
http://donkaja0335.blog.onet.pl/

Ostatnio edytowane przez donka : 29-04-2012 o 00:03.
Odpowiedź z Cytowaniem
  #143  
Nieprzeczytane 29-04-2012, 08:34
Vika Vika jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Polska
Posty: 6 253
Domyślnie

Malwinko,Donko,,,,tak ,to o nas,
ciągle w głębi duszy czuję się jeszcze czasem skrzywdzonym dzieckiem, czasem młodą dziewczyną,której życie gdzieś obok umykało,
potem lata znoju i odpowiedzialności za bliskich,
aż choroby i czasem bezsilność ,bezradność
zaskakują, budzą zdziwienie,kim teraz jestem,
gdzie marzenia , co jutro ........
Piękny ten wiersz.....

"Czyż to możliwe
że między Zosią a Zofią
przepłynęło życie?"
__________________
"Rany się zabliźniają, ale blizny rosną wraz z nami''.St.Jerzy Lec

http://www.okruszek.org.pl/
https://www.pajacyk.pl/
https://polskieserce.pl/
Odpowiedź z Cytowaniem
  #144  
Nieprzeczytane 30-04-2012, 16:45
Vika Vika jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Polska
Posty: 6 253
Domyślnie

Dawać innym nadzieję
Zbyt wiele jest przemocy na świecie, zbyt wiele przemocy wśród ludzi. Światowe mocarstwa mogą w każdej chwili wysadzić świat w powietrze: wystarczy tylko zapalić jeden lont. W dawniejszych czasach następstwa ludzkiej głupoty i krótkowzroczności były ograniczone przez techniczną niemożność. Dzisiaj mogą być katastrofalne. Między cywilizacyjnym postępem człowieka, a jego moralnym rozwojem powstała ogromna przepaść.
Idźmy nowymi drogami.
Użyczajmy sobie nawzajem nadziei.
Bo nadzieja istnieje.
Słońce nigdy nie jest znużone
i wstaje każdego poranka na nowo.
Jeszcze rodzą się dzieci
ze śmiejącymi oczyma.
Jeszcze istnieje wielu ludzi,
w których piersiach bije wrażliwe serce.
Dać nadzieję, znaczy nieraz tyle,
co przywrócić życie drugiemu,
czuć się za drugiego odpowiedzialnym.
Gdzie jeden kwiat znowu może zakwitnąć,
pewnego dnia rozkwitną ich tysiące!

Phil Bosmans
Wieczorne rozważania
__________________
"Rany się zabliźniają, ale blizny rosną wraz z nami''.St.Jerzy Lec

http://www.okruszek.org.pl/
https://www.pajacyk.pl/
https://polskieserce.pl/
Odpowiedź z Cytowaniem
  #145  
Nieprzeczytane 30-04-2012, 22:33
nutaDo's Avatar
nutaDo nutaDo jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Sep 2008
Posty: 6 950
Domyślnie

Dąb i trzciny

Wysoki dąb stojący nad brzegiemrzeki trzymał dumnie głowę wysoko w niebie i pogardliwie patrzył w dół na cieniutkie trzciny rosnące poniżej. Pewnego dnia potężny wiatr wyrwał z korzeniami wielki dąb i zwalił go na ziemię.
Dąb leżał zdziwiony, zawstydzony i zmieszany. Wreszcie powiedział do trzcin:
- Jak to jest, że wy tak cieniutkie i delikatne stoicie nienaruszone, podczas gdy ja zostałem zniszczony u szczytu swej potęgi?
- Aaaaaaach… - wyszeptały trzciny. – Stałeś wysoki i mocny, nieustępliwie walcząc przeciwko czemuś potężniejszemu niż ty sam. My, małe istoty zginamy się i poddajemy każdemu podmuchowi wiatru i szalony wicher przelatuje nad naszymi głowami nie czyniąc nam krzywdy…
__________________
'Wznieś serce nad zło" J. Cygan
Odpowiedź z Cytowaniem
  #146  
Nieprzeczytane 04-05-2012, 19:16
Vika Vika jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Polska
Posty: 6 253
Domyślnie To było tak niedawno....

My, dzieci tamtych rodziców

Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy dzieciństwo na obrzeżach małego miasteczka - właściwie na wsi.
Byliśmy wychowywani w sposób, który psychologom śni się
zazwyczaj w koszmarach zawodowych, czyli patologiczny.

Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi.
W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wspominany z nostalgią nasze szalone lata 80.
Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych w naszej okolicy budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem.
Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę.
Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy.
Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ (Bezpieczeństwo Higieny Zabaw).

Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy. Z chorobami sezonowymi walczyła babcia.
Do walki z grypą służył czosnek, herbata ze spirytusem i pierzyna. Dzięki temu nigdy nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za raczenie dzieci spirytusem.

Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę.
Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny.
Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy.
Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem.
Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych.
Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo - jak zwykle.

Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli.
Nikt nie utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby się tej sztuki nauczyć.
Zimą ojciec urządzał nam kulig starym fiatem,
zawsze przyspieszał na zakrętach.
Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy.
Nikt nie płakał, chociaż wszyscy się trochę baliśmy.
Dorośli nie wiedzieli do czego służą kaski i ochraniacze.
Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem.
Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję, żeby zakablować rodziców.
Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy.
Niestety, pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a policja zajmowała się sprawami dorosłych.
Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku.
Rodzice trzymali się od tego z daleka.
Nikt, z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka.

Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką.
Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby.
Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka.
Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności.
Nikt nam nie liczył kalorii. Żuliśmy wszyscy jedną gumę, na zmianę, przez tydzień. Nikt się nie brzydził.
Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi.
Nikt nie umarł. Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd.

Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie
bez beczenia i wycierania ust rękawem. Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem.
Nikt nas nie chronił przed złym światem.
Idąc się bawić, musieliśmy sobie dawać radę sami.
Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same.
Poza nimi, wolność była naszą własnością. Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i koledzy ze starszej klasy. Rodzice chętnie przyjmowali pomoc przypadkowych wychowawców.

Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia.
Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód.
Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami.

Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani. My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli,
jak należy nas dobrze wychować.
To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.

A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!

/z netu,autor niezupełnie nieznany /
__________________
"Rany się zabliźniają, ale blizny rosną wraz z nami''.St.Jerzy Lec

http://www.okruszek.org.pl/
https://www.pajacyk.pl/
https://polskieserce.pl/
Odpowiedź z Cytowaniem
  #147  
Nieprzeczytane 04-05-2012, 21:45
nutaDo's Avatar
nutaDo nutaDo jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Sep 2008
Posty: 6 950
Domyślnie

My dzieci od tamtych rodziców
Bernadko - normalni ludzie, normalne dzieci, normalny świat, który niestety już właściwie nie istnieje.
Pozostały tylko "baśnie ku poprawy nastroju".
__________________
'Wznieś serce nad zło" J. Cygan
Odpowiedź z Cytowaniem
  #148  
Nieprzeczytane 09-05-2012, 18:02
elizka's Avatar
elizka elizka jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: May 2007
Miasto: Polska
Posty: 11 514
Domyślnie

Dziś,całkiem przypadkowo,
znalazłam tekst,który mnie rozbawił i zachwycił swoją wymową
i niezwykłą chociaż króciutką fabułą.

Historia jednego e-maila.


Pewna para w średnim wieku, z północnej części USA,zatęskniła w środku mroźnej zimy do ciepła.Zdecydowała się więc pojechać w dół Ameryki-na Florydę
i zamieszkać w tym hotelu,w którym spędziła noc poślubną, 20 lat wcześniej.
Mąż miał dłuższy urlop i pojechał dzień wcześniej.Po zameldowaniu w recepcji odkrył,że w pokoju jest komputer,postanowił wysłać do żony e-maila.
Niestety pomylił się o jedną literę w adresie.E-mail znalazł się w ten sposób w Huston u wdowy po pastorze,która właśnie wróciła z pogrzebu męża i chciała sprawdzić ,czy w poczcie elektronicznej są jakieś kondolencję od rodziny i przyjaciół.Jej syn znalazł ją zemdloną i przeczytał na ekranie:
..Do: Moja ukochana żona.
Wiadomość: Jestem na miejscu.






Tino46 dzięki za pomoc.Pozdrawiam Cię.
Odpowiedź z Cytowaniem
  #149  
Nieprzeczytane 13-05-2012, 00:02
Figielka Figielka jest offline
Początkujący
 
Zarejestrowany: May 2012
Miasto: mazowieckie, Polska
Posty: 12
Domyślnie

Witam wszystkich, a jako, że nowa na Forum spróbuję wieczorowo polepszyć humor Forumowiczom moją ulubiona humoreską. Zresztą, czy ja wiem, czy to aby na pewno humoreska? Chętnych zapraszam do czytania

Wizyta.

Leżałem na kanapie gapiąc się w plazmowy ekran wielkiego telewizora, którego wydania stanowczo odmówiłem byłej żonie, pozwalając jej w zamian zabrać wszystko co chciała, łącznie z pokracznym łysym psem oraz szydełkową serwetką wydzierganą przez moją babcię.

Przygotowałem sobie kanapki z kiełbasą. Nie dlatego, że kiełbasę specjalnie lubię, tylko z tego prostego powodu, że w lodówce poza nią było tylko światło, a ja nie zamierzałem tracić wolnego dnia na bezsensowne zakupy.
Kanapki zupełnie wystarczą, by zaspokoić głód trzydziestoletniego mężczyzny, który w wolnym czasie nie ma nic lepszego do roboty, niż samotne gapienie się w telewizor, choćby i plazmowy.

Tęskniłem jak szalony za bliskością innej osoby. Szczególnie kobiety, ale… wiecie, jak to jest - praca zabiera ci cały czas wolny, a jak już wydrzesz kawałek dla siebie, to nie masz na nic siły.
Starałem się nie myśleć, że moje prawo do odpoczynku kurczy się z każdą sekundą jak kropla wody na słońcu, a jutro wszystkie niezałatwione sprawy i przekroczone terminy zwalą mi się na głowę zimnym prysznicem. Prawie słyszałem głos mojego szefa:
- No cóż, panie Krzysztofie, jestem rozczarowany… Liczyłem na pana! Trudno…
Oświadczał to ze zbolałą miną mniej więcej raz w miesiącu, a ja czułem się wtedy tak, jakbym własnoręcznie wtykał mu do ust kawał kwaśnej cytryny.

Za wszelką cenę usiłowałem zapomnieć o pracy, więc pstrykałem pilotem po kanałach telewizora. Miła pani na ekranie czyniła właśnie wysiłek wmówienia mi, że jestem niechluj, bo nie używam wymyślnego super detergentu, więc w mojej łazience harcują stada groźnych bakterii. Przerzuciłem kanał pozbywając się miłej pani oraz niepokoju z powodu lekceważącego stosunku do zarazków i sięgnąłem po talerz z kanapkami. Zamiast chłodnego dotyku szkła wyczułem coś miękkiego.
Leniwie przetoczyłem głowę po poduszce.

Zobaczyłem parę wlepionych we mnie czarnych paciorków, pomiędzy którymi tkwił różowy nos w otoczeniu ruchliwych wąsów, a ze stolika niedbale zwisał długi ogon.
Słowem: szczur.
Wrzasnąłem jak oparzony i w jednej sekundzie wskoczyłem na oparcie kanapy, podkurczając wysoko nogi.
Gdybym pił, pomyślałbym, że mam zwidy. Ale nie piłem. To znaczy piłem, ale niezbyt dużo, tylko normalnie, jak każdy. A może to po piątkowej imprezie tydzień temu?… E, nie… po tygodniu?
Coś jednak w tej wódce musiało być nie tak, bo wyraźnie usłyszałem:
- Czego wrzeszczysz?
Chyba mi układ nerwowy szwankuje…
Jak się nazywa śmierć z przepracowania? A, karoshi! Japończykom to się zdarza, oglądałem na Discovery. Nie pamiętam tylko, czy przed śmiercią mają przewidzenia… Bo po, to już na pewno nie…
Szczur tymczasem wlepił wzrok w kanapki, po czym grzecznie spytał:
- Mogę?
Zupełnie ogłupiały skinąłem głową z wysokości oparcia, gdzie siedziałem jak kura na grzędzie. Zwierzak wymamrotał „dziękuję” i podreptał do talerza. Bezceremonialnie wziął plaster kiełbasy w przednie łapki, przycupnął na tylnych i zaczął zajadać ze smakiem.
Przyjrzałem mu się uważnie. Miał śmiesznie zmierzwione szaro-białe futerko i duże okrągłe uszy sterczące na boki, zamiast normalnie, po szczurzemu, do góry. Kręcone i króciutkie wąsy poruszały się z niesłychaną szybkością.
Dziwny jakiś.
Wcale nie przypominał tych wychudzonych, garbatych bestii, o szpiczastych pyskach i złośliwych oczkach, których co prawda nie widziałem nigdy, ale wysłuchałem dość opowieści o tym, jak znienacka wyskakują z muszli klozetowych gryząc ludzi w tyłek.
Ten nie wyglądał, jakby chciał mnie gdziekolwiek dziabnąć, a zwłaszcza tam. Przeciwnie, był całkiem sympatyczny.
Zaraz… co to ja wiem o szczurach?
Podobno mają truciznę w ogonach. Tę, no… strychninę!
I wysysają niemowlętom oddech. A nie, przepraszam, to koty...
- Masz strychninę? - wypaliłem wprost, bo musiałem przecież wiedzieć.
Zwierzak przestał jeść i spojrzał na mnie z niebotycznym zdumieniem.
- Strychninę? Jaką strychninę, oszalałeś?! Strychnina jest pochodzenia roślinnego. A ty masz chlorofil?
Mało, że gada, to jeszcze przemądrzały.
No, ale fakt. Nie mam chlorofilu, więc on pewnie nie ma strychniny.

Uspokojony nieco, ostrożnie zlazłem z oparcia kanapy i usiadłem jak człowiek, rozpaczliwie starając się ratować resztki godności.
Futrzasta bestia metodycznie pożerała kiełbasę, darząc chleb absolutnym brakiem zainteresowania.
- Skąd tu się wziąłeś? - zapytałem, jednocześnie uświadamiając sobie, że właśnie gawędzę ze szczurem.
Totalne dno. Ale to nie ja zacząłem, tylko on.
- Zwiałem - odparł krótko.
- Skąd?
- Nie skąd, tylko od kogo - poprawił mnie. - Od takiego dzieciaka, co to chciał mnie w słoiku trzymać.
W sumie nie dziwne, że zwiał.
- Mam na imię Serafin i jestem dumbo rex - oświadczył, biorąc kolejny kawałek jedzenia.
- Rex jak król? - zapytałem zaciekawiony.
- Nie. Rex , jak potargane futerko. A dumbo, jak uszy słonia Dumbo. Tego z Disneya. Taka odmiana szczura.
- Yhy…- odpowiedziałem niemądrze, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.
Ten szczur wyraźnie przytłaczał elokwencją.

Serafin tymczasem uznał, że najadł się dostatecznie i przystąpił do mycia.
Łapkami szorował pyszczek wykonując szybkie, koliste ruchy, potem umył sobie kark i uszy, dalej brzuch, a na koniec złapał w przednie łapki ogon i metodycznie pucował go językiem. Następnie bezczelnie, bez cienia strachu przelazł ze stolika na poduszkę, rozpłaszczył się jak naleśnik, podsadził głowę pod moją rękę i zażądał:
- No… głaszcz, głaszcz… nooo…
I strzelił taką minę, że musiałem to zrobić.
Ostrożnie głaskałem go palcem wskazującym po głowie. Miał mięciutką, aksamitną sierść. Chyba mu się to spodobało, bo cichutko szczękał ząbkami i wyczyniał coś dziwnego z oczami, które nie wiem czemu, robiły się na przemian: raz małe - raz wielkie, raz małe - raz wielkie. I tak cały czas.
Fajnie. Siedzę na własnej kanapie, głaszczę gadającego szczura o imieniu Serafin, który twierdzi, że jest dumbo rex, zwiał ze słoika i zjadł moją kiełbasę.
Muszę natychmiast pozbyć się intruza.
- Ehm! - chrząknąłem znacząco. - No, dosyć tego, muszę wyjść!
- A idź, idź… - ziewnął szeroko i przeciągnął się. - Tylko za późno nie wracaj, bo będę się nudził.
- Chciałem powiedzieć, że już czas na ciebie - nie dawałem za wygraną.- No, idź sobie!
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i wyrzutem.
- Wypędzisz bezpańskie zwierzę na ziąb?! Nie mam dokąd pójść!
Spojrzałem za okno. Śnieżyca szalała w najlepsze.
- Ale przecież gdzieś dotąd mieszkałeś! - uczepiłem się ostatniej deski ratunku.
- W słoiku - przypomniał mi. I zwinął się w zgrabny kłębek.
No tak, prawda.
Żal mi się zrobiło biedaka.

Poczłapałem niechętnie do wieszaka, założyłem kurtkę, wcisnąłem na głowę czapkę i wyszedłem na zewnątrz, gdzie panował ziąb, na który podobno zwierzaka nie można wygnać. Przez pogrążone w popołudniowym mroku ulice powlokłem się do najbliższego sklepu zoologicznego.
Sprzedawczyni była młoda, ładna i kompetentna, a do ubrania miała przypięty identyfikator z imieniem Kamila. Piękne imię.
Wyjaśniłem jej, że jestem właścicielem szczura, zgrabnie omijając szczegóły wejścia w jego posiadanie i przytomnie ukrywając fakt, że gada.
Żarłoczny czytnik zabrał z mojej karty równowartość zakupu klatki, miski, poidełka, szczurzego jedzenia, żwirku oraz jakiegoś cudacznego drewnianego domku z okrągłym otworem zamiast drzwi. No, i hamaka. Podobno powinien go mieć.
Zupełnie nie pamiętam drogi powrotnej, bo wcale nie myślałem o dokuczliwym zimnie ani o drzemiącym w moim domu przemądrzałym gryzoniu, tylko intensywnie zastanawiałem się, jak poderwać uroczą Kamilę. W świetle ostatnich zdarzeń ten zdrowy odruch szczerze mnie ucieszył.

Serafinowi klatka przypadła do gustu, co mnie nawet nie zdziwiło, biorąc pod uwagę jego poprzednie mieszkanie. Zmontowałem ją w aktywnej asyście nowego domownika, który wyraził życzenie, aby miska stanęła koło drewnianego domku, a na górnych prętach zawisł niebieski hamak. Ulokował się na nim z widoczną przyjemnością.
- Zła wiadomość! - oświadczyłem.- Koniec z kiełbasą! I pomachałem mu przed nosem torebką ze szczurzym jedzeniem.
Zmarkotniał trochę, ale posłusznie podszedł do miski i z ostentacyjnym brakiem apetytu skubał ziarenka, a potem znów wlazł na hamak, skąd wodził za mną koralikami czarnych oczu.
Powinienem być zmęczony i szczęśliwy, że zwariowany dzień dobiegał końca, ale ku własnemu zdumieniu nie odczuwałem zmęczenia, tylko zadowolenie. Z błogim uczuciem radości - Bóg wie skąd wziętej - zapakowałem się do łóżka i natychmiast zasnąłem.

Śniło mi się chyba coś bardzo miłego, bo nie chciałem otwierać oczu, gdy w nocy zbudziło mnie intensywne lizanie po ręku i delikatne podskubywanie w palec.
Półprzytomny spojrzałem w kierunku klatki Serafina. Była pusta. Zajrzałem po kołdrę i tam go znalazłem. Podgryzał leciutko moją dłoń z nieukrywanym zachwytem.
- Zgłupiałeś? - warknąłem.- Jest środek nocy!
- No! - przytaknął radośnie. - Fajnie, nie? Co będziemy robić?
- Jak to robić? Nic nie będziemy robić, będziemy spać! Ja w łóżku, ty w klatce. Zrozumiano?!
- Ale ja tam jestem sam…- zaprotestował, robiąc rozpaczliwie smutną minę.
- A kto ma tam być z tobą? Może ja?
- Nie - odpowiedział poważnie. - Drugi szczur, mój towarzysz.
Usiadłem na łóżku.
- Słuchaj, Serafin - wycedziłem. - Przylazłeś do mnie ze słoika, zjadłeś mój obiad, wmeldowałeś się do mieszkania, dostałeś własną, wypasioną chałupę, a teraz chcesz kumpla, tak?!
- Aha! - potwierdził bezwstydnie. - Bo ja jestem nocny i stadny. Rozumiesz - w dzień śpię, a w nocy nie. Poza tym, potrzebuję drugiego szczura, żeby mieć kogo podgryzać i z kim się bawić. To jest budowanie więzi gatunkowej. A ja nie mam nikogo, tylko ciebie.
I znów zaczął lizać mój palec.
Chwilę trwało, zanim odzyskałem głos.
- Marsz do klatki, ale już!!! - wrzasnąłem, wyrywając mu rękę.
- No dobra, dobra - mruknął.
Demonstracyjnie obrażony podreptał po kołdrze w kierunku klatki, wlokąc za sobą ogon i mamrocząc coś pod nosem.
- O papużkach nierozłączkach słyszałeś? - spróbował jeszcze raz, gramoląc się na pręty.- Też muszą być dwie…
Co za uparte zwierzę!
Ugniatałem poduszkę ze świadomością, że zostało mi niewiele snu.
Z klatki dochodziły szelesty, odgłosy gryzienia, szurania, i skrobania. Byłem pewien, że robił to specjalnie. Starałem się nie słuchać i próbowałem zasnąć. Prawie mi się udało, gdy z drewnianego domku dobiegł głos:
- A jak nam dasz kuwetę, to nie będziemy ci sikać po kątach, hi,hi,hi…
Niech go wszyscy diabli!
Odpowiedź z Cytowaniem
  #150  
Nieprzeczytane 14-05-2012, 15:05
Proch-i-pył's Avatar
Proch-i-pył Proch-i-pył jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Apr 2012
Miasto: Polska
Posty: 3 207
Domyślnie

Figielko, nie wiem, czy to ma dla Ciebie znaczenie, ale ja jestem ciekawa co jeszcze wymyśli Serafin.
Pisz.
Pozdrawiam
Odpowiedź z Cytowaniem
  #151  
Nieprzeczytane 14-05-2012, 15:10
ewikomega's Avatar
ewikomega ewikomega jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Jun 2008
Miasto: 00-621warszawa
Posty: 6 878
Domyślnie

Budujmy więź gatunkową jak mówi Serafin
Świetna bajka
__________________

Większość obrazków i tekstów pochodzi z Internetu
Odpowiedź z Cytowaniem
  #152  
Nieprzeczytane 14-05-2012, 18:46
Figielka Figielka jest offline
Początkujący
 
Zarejestrowany: May 2012
Miasto: mazowieckie, Polska
Posty: 12
Domyślnie

Proch-i-pył

Pewnie,że ma znaczenie! Serafin, mój ulubieniec funkcjonuje w dwóch wydaniach - dla kumatych dzieciaków z poczuciem humoru, jako młody, całkiem sympatyczny zwierzak z wieloma przygodami życiowymi, oraz w wersji dla dorosłych, właśnie w tej humoresce, już jako dorosły i trochę bezczelny, choć nadal sympatyczny zwierz.Jakby kto ukochał go sobie, to mogę służyć zapisem przygód.

ewikomega
Patrz, niby głupiutki gryzoń, a wie,że samotność jest ogłupiająca.Tyle,że sterroryzował niemal biednego faceta.

Ale skoro choć trochę rozbawił, to się cieszę i spróbuje pobawić Was dalej, tym razem opowieścią o tym czego to ludzie nie wymyślą, by zaistnieć.



Modus operandi Marka Niecnoty.



Marek Niecnota nie był co prawda miejscowym przygłupem, ale też nie należał do osób specjalnie popularnych we wsi.
Nie dlatego, że zawsze chodził w gumiakach, nie dlatego, że miał rzadkie włosy, rybie oczy i nieustannie mrugał prawie bezrzęsnymi powiekami, nie dlatego w końcu, że jego kartoflany nos był zawsze czerwony, a uszy dziwnie odstawały od głowy.
Właściwie nie wiadomo, czemu Marek nie cieszył się aż taką sympatią mieszkańców, jak choćby Janek Kowalik, na widok którego uśmiechały się największe miejscowe zrzędy, mimo, że jedyne co robił, to krążył po wsi z nieodzownym piwem w ręku.
Marek też krążył, ale chyba jakoś inaczej.
A może irytował ludzi nawykiem rozpoczynania każdego zdania od „no to”, czemu zawdzięczał przezwisko "No - to - Marek", albo krótko - "Nocik".
Był facetem w zasadzie lubianym, bo przecież nikomu nie pyskował i z nikim nie zadzierał, ale nic ponadto. Ot, zwykły Marek.
Nocikowi jednak wydawało się, że ludzie wcale go nie szanują, a czasem nawet wyśmiewają po cichu, choć przecież nie był gorszy od innych. Wręcz przeciwnie - uważał, że rozum ma, i to nie byle jaki, tyle, że nie może go w pełni zaprezentować. Też właściwe nie wiadomo, dlaczego.
Miał Nocik żal do świata, że zawsze stoi na uboczu zdarzeń, albo wlecze za innymi na szarym końcu i nikt, zupełnie nikt z nim się nie liczy.

Pewnego letniego dnia usiadł na ławce przed domem, zapalił papierosa, zapatrzył na kolorowe malwy i myślał, co by tu zrobić, żeby przynajmniej raz w życiu być kimś ważnym. Tak ważnym, żeby wszyscy o nim mówili.
"O czym to ludzie gadają najczęściej?" - zastanawiał się głęboko.
Ano o tym, komu się córka puściła, i czy jest w ciąży.
Ale Nocik nie miał córki, która mogłaby mu w ten sposób pomóc.
O tym jeszcze, komu się chałupa spaliła.
Ale chałupa Nocika była solidna, murowana z nową elektryką, a nawet piorunochronem. I w ogóle, szkoda by jej było.
I rzecz jasna, gadali o tym, kogo okradli.
Pół roku temu, po włamaniu do sklepu spożywczego cała wieś szeptała po kątach, że jego właściciel, Wojtek nieźle na tej kradzieży wyszedł.
Zmarszczył Nocik czoło i z tym zmarszczonym czołem siedział przed chałupą jeszcze godzinę, a potem wstał uśmiechnięty i otrzepał spodnie.
"Tak! Upozoruję włamanie do domu" - pomyślał zachwycony własną pomysłowością.
I puścił wodze fantazji.
Widział otaczających go gromadą sąsiadów, jak przygnani ciekawością, chciwie słuchają jego słów, gdy barwnie opowiada o tym niesłychanym zdarzeniu. Słyszał plotkarki powtarzające szeptem, że miał w domu schowane zwitki szeleszczących banknotów. Dolarów, albo euro - kto wie… A to znaczy, że majętny z niego człowiek, tylko z bogactwem się nie obnosi, i resztę majątku pewnie bezpiecznie w banku trzyma. Co jak co, ale biednego przecież nie okradają!
I widział te panny, przymilnie uśmiechające się do niego w nadziei, że zawiesi na nich mrugające pojrzenie.
Miał już gotowy plan i dobrze wiedział, jak go przeprowadzić. Nie darmo wieczorami oglądał kryminały.
Spieszno mu było do pełnych podziwu spojrzeń, więc natychmiast rozpoczął przygotowania.

Najpierw poszedł do pokoju i otworzył przepastną, trzydrzwiową szafę. Metodycznie wyjmował ubrania, oglądał je uważnie, niektóre rzucał niedbale na podłogę, inne chował do torby podróżnej. Białej, bawełnianej koszulce poświecił najwięcej uwagi i obejrzawszy ją krytycznie, z niezadowoleniem pokręcił głową. Zaraz jednak jego twarz rozjaśnił uśmiech, po czym ściskając koszulkę w garści wybiegł z pokoju i za kilka minut wrócił z podobną, tyle, że czarną. Ostrożnie ułożył ją w torbie.
"Bardzo dobrze" - pochwalił się w myśli. - "Teraz czas na alibi".
W filmach zawsze trzeba mieć alibi, czyli kogoś, kto potwierdzi, że w krytycznej chwili było się w Palermo, albo w Los Angeles, albo na Guadalcanal, albo gdziekolwiek indziej, byle nie w okolicy miejsca przestępstwa. W najgorszym przypadku u kumpla na wódce.
Nocik jednak - z wiadomych powodów - nie mógł być w żadnym z tych miejsc.
"Muszę na niby wyjechać, ale tak, żeby wszyscy widzieli" - postanowił.
Ale kto zwróci uwagę na zwykłego Nocika, wsiadającego do jeszcze zwyklejszego autobusu?
Też go to martwiło.
Podrapał się więc w głowę, potem za uchem, cmoknął dwa razy językiem i po chwili już wiedział, co powinien zrobić.
Z czeluści szafy wydobył czerwone trampki, które kiedyś dostał od ciotki i dotąd wstydził się nosić, właśnie z powodu ich rażącej czerwieni.
Ciotka obdarowała go również pomarańczową koszulą w hawajskie wzory i niemodnymi, przykrótkimi, zielonymi spodniami, które sama otrzymała w paczce z darów. Wszystko to dawno temu wręczyła Nocikowi w zgrabnej paczuszce jako prezent urodzinowy, a on tę paczuszkę upchnął w najdalszym kącie szafy, gdzie spokojnie leżała sobie do dziś.
Teraz ją wyciągnął, szybko przebrał się i stanął przed lustrem.
Z uznaniem stwierdził, że wygląda jak papuga, więc trudno go nie zauważyć. Mimo wszystko, czuł się jakoś głupio, toteż dla dodania sobie powagi wcisnął na głowę starą maciejówkę i zachwiana pewność siebie natychmiast wróciła na właściwe miejsce.
Wrzucił do torby jeszcze parę drobiazgów i wyszedł z domu starannie zamykając drzwi na klucz.

Nie poszedł jednak prosto do autobusu, tylko przez godzinę krążył po wsi, przechadzając się powoli i dostojnie, witając skinieniem głowy każdego, kogo zobaczył.
Ukłonił się nawet grzecznie przechodzącej obok Kalisiakowej, której nie lubił - zresztą, z wzajemnością – a ona, równie grzecznie odwzajemniła pozdrowienie i dopiero dwie chałupy dalej uświadomiła sobie, że ten kolorowy cudak, którego minęła to nikt inny tylko Nocik. Stanęła jak wryta i obejrzała się, ale już go nie zobaczyła, bo zniknął za wiatą przystanku.
Właśnie podjeżdżał autobus.
Nocik kupił bilet u kierowcy, po czym - chcąc mieć pewność, że niczego nie zaniedbał - wrócił jeszcze na schodki pojazdu i wychylając się mocno na zewnątrz pomachał ręką mężczyznom stojącym pod sklepem. Potem, bardzo z siebie zadowolony usiadł wygodnie w fotelu.
Nie widział więc, że na jego widok Janek Kowalik upuścił prawie pełną butelkę piwa, a potem zaklął siarczyście, zaś Zenek Sieluk, który wraz z nim piwo degustował, zaniósł się krztuszącym kaszlem.
Kierowca ruszył, zmierzywszy uprzednio osobliwego pasażera nieufnym spojrzeniem, więc Nocik szybko wlepił wzrok w szybę i zacisnął zęby.

Przystanek, na którym wysiadł był oddalony o pięć kilometrów od wsi i znajdował się tuż przy granicy z lasem.
Ledwo autobus zniknął za zakrętem, Nocik dał nura miedzy drzewa i po chwili marszu znalazł się na małej, cichej polance.
Rozejrzał się konspiracyjnie dokoła, a upewniwszy się, że nikt go nie widzi z ulgą zrzucił pstrokate ubranie. W zamian, wyciągnął z torby swoje najlepsze, czarne niedzielne spodnie od garnituru i czarne lakierki, mało używane, bo zakładał je tylko raz w tygodniu, gdy szedł do kościoła. Całość uzupełnił czarną - no, powiedzmy, że czarną – bawełnianą koszulką. Właściwie, to jeszcze niedawno była całkiem biała, ale Nocik tak długo brudził ją w miale węglowym we własnej piwnicy, aż zmieniła kolor na prawie czarny. Każdy włamywacz musi być ubrany na czarno, żeby wtopić się w ciemność. Co prawda z Nocikowej koszulki miał sypał się na wszystkie strony, ale nie zamierzał się tym przejmować, a nawet był zadowolony, bo tymi resztkami mógł namalować ciemne smugi na twarzy, czym zupełnie upodobnił się do prawdziwego złodzieja. Albo komandosa.
Był gotowy. Usiadł na pieńku, zapalił papierosa i czekał, aż zapadnie noc.
- Teraz pójdę do domu, wejdę przez okno piwniczne i narobię trochę bałaganu. Raniutko tu wrócę, przebiorę i jakby nigdy nic, pojadę autobusem z powrotem - zwierzył się kolorowemu ptaszkowi siedzącemu na gałęzi, który najwyraźniej nie był zainteresowany, bo tylko pokręcił główką, zatrzepotał skrzydłami i odleciał, pozostawiając Nocika sam na sam z jego planami.

Gdy korony drzew zlały się z atramentem nieba wstał z pieńka i ruszył w drogę powrotną. Ciemno było, więc zanim opuścił las kilka razy boleśnie zderzył się z drzewami. Masując obolałe miejsca, wyszedł na pogrążone w mroku pola, skąd bez przeszkód dotarł na tyły swojego domu, do piwnicznego okna niewidocznego ani z drogi, ani z sąsiednich podwórek.
Wcześniej już wyjął je z ramy i tylko prowizorycznie zasłonił powstały otwór. Teraz bez trudu wyciągnął okno na zewnątrz i ostrożnie oparł o ścianę budynku. Z torby wydobył młotek, duży gwóźdź dachowy oraz gruby sznurek. Kilkoma uderzeniami wbił gwóźdź w ramę, zamocował linę i sprawdził, czy dobrze trzyma. Zamierzał wspiąć się po niej rano, bo okno znajdowało się tuż pod sufitem piwnicy, czyli wysoko, a nie chciał ryzykować wychodzenia drzwiami frontowymi. Zresztą, złodzieje zawsze używają liny.
Wrzucił Nocik koniec sznurka do piwnicy, zaraz za nim torbę, a sam wziął głęboki oddech i wsadził głowę w ciemny prostokąt okna.
Czemu głowę, a nie nogi? A kto to wie… Taką sobie technikę wybrał.
Potem wsunął ramiona, potem kawałek tułowia, a potem już nic, bo poczuł dziwny opór.
Naprężył wszystkie mięsnie, szarpnął mocno, ale nie drgnął nawet o milimetr, jedynie usłyszał trzask pękającego materiału i poczuł bolesne ukłucie gwoździa tam, gdzie plecy kończą swoją nazwę. Zaczął rozpaczliwie szarpać się i wierzgać nogami, ale im bardziej się miotał, tym głębiej gwóźdź wchodził w ciało. Nie mógł ruszyć ani do przodu, ani do tyłu, bo wydatny brzuch szczelnie wypełniał okienny otwór.
Zrezygnowany zastygł w bezruchu. Gorączkowo myślał co począć, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Ręce miał co prawda wolne, ale co z tego? Tkwiły w piwnicy, podczas gdy cała reszta była na zewnątrz, również wolna i tak samo nieużyteczna.
Po pół godzinie zrezygnował z myślenia i postanowił biernie czekać.
Na co? Nie wiadomo.
Po trzech godzinach ścierpły mu nogi. Podkurczył je z trudem, oparł się mocno kolanami o ziemię i wypiął siedzenie na szarość nadchodzącego poranka.
W tej pozycji udało mu się nawet zdrzemnąć. Ciekawe.

Nie słyszał, jak skrzypnęła furtka i do drzwi wejściowych podszedł Janek z Zenkiem.
- Mówię ci, że go nie ma - dowodził Janek. - Wczoraj do ciotki jechał. Pewnie biedaczka umiera, bo założył na siebie te stare łachy, co mu kiedyś dała.
- A po co? - spytał Zenek.
- Pewnie, żeby jej przyjemność zrobić. Tyle, że wyglądał jakby z psychiatryka uciekł.
- Dobry z niego facet - pochwalił Nocika Zenek.
Postali chwilę pod drzwiami, a potem poszli na piwo.
Obudził się późnym rankiem. Słońce stało już wysoko na niebie i paliło lipcowym żarem. Jęknął cicho, poszarpał trochę, ale jakoś bez przekonania. I nadal czekał.
Koło południa przyszedł pies, który z ciekawością obwąchał oparte o ścianę okno, a potem bezceremonialnie zadarł tylną łapę obsikując i okno, i właściciela czarnych spodni.
Potem pojawił się bury kot, który uznał ciepłą miękkość siedzenia Nocika za idealne miejsce na drzemkę, więc długo ugniatał je pazurami, zanim zwinął się w kłębek.
Na nic zdały się głuche pomruki dochodzące z wnętrza piwnicy, ani też rozpaczliwe ruchy tułowiem. Kot zszedł dopiero wtedy, gdy się wyspał.
Wieczorem z okolicznych traw wyleciały chmary komarów, które cięły bezlitośnie. Nocik wił się jak piskorz i klął niewybrednie.
Wiadomo, z jakim skutkiem.
Był zupełnie wyczerpany. Pot mieszał się z miałem i ściekał po twarzy. Chciało mu się pić, a w żołądku ssało z głodu. Pełny pęcherz czuł gdzieś w okolicach mózgu. Bolała go każda kosteczka, a nawet włosy na głowie.

Wybawienie przyszło późnym wieczorem w postaci światła latarki i chrzęszczącego odgłosu ludzkich kroków.
To miejscowy policjant, Edek, który podziwiając wczorajszą paradę Nocika wywnioskował, że Marek wyjechał z domu i postanowił trochę służbowo, a trochę ot, tak z dobrego serca i sąsiedzkiej życzliwości, wieczorkiem zerknąć na jego chałupę. Wiadomo przecież: chwilę człowieka nie ma, a już złodzieje w domu harcują.
Gdy światło latarki omiotło nogi w czarnych spodniach i lakierowanych półbutach, Edek najpierw osłupiał.
Chwilę później zrozumiał, że patrzy na włamywacza uwięzionego w oknie piwnicznym i zaniósł się śmiechem. Śmiał się szczerze, głośno, a z tego śmiechu trzęsły się Edkowi i policzki, i ramiona, i wydatny brzuch, lekko wypięty nad służbowym pasem. Śmiał się tak, że łzy pociekły mu po twarzy.
- Nocika chciałeś, łajzo, okraść?! - wykrztusił, próbując nadać głosowi srogie brzmienie, co oczywiście nie mogło się udać.
Zrezygnował więc z zachowania powagi - a nawet więcej - pozwolił sobie na mało służbowe zachowanie i pochylił się nad czarno odzianym tyłkiem, wziął szeroki zamach, a potem ze szczerą radością wymierzył jego właścicielowi solidnego klapsa.
Bolesne "ałaaa" rozbawiło go jeszcze bardziej.
Chwycił delikwenta za pasek i tłumiąc kolejny napad śmiechu mocno pociągnął do tyłu, ale ciało ani drgnęło.
Jednocześnie usłyszał żałosny, stłumiony okrzyk:
- Aaaaa! No to, przestań do cholery, no to, boli!
Edek osłupiał po raz drugi tego wieczora.
- Jezu! Nocik?! Nocik, to ty? - dopytywał się z niedowierzaniem. - A co ty tam, człowieku robisz?
I nie czekając na odpowiedź, pobiegł po pomoc do najbliższej chałupy.
Wrócił z łomem, obcęgami i siekierą. Tak na wszelki wypadek.
Razem z nim przyszła zaaferowana Nowakowa z córką i zięciem, potem dokuśtykał o lasce stary Mech, a w ślad za nim przybiegła cała rodzina Misiaków, która mieszkała dwa domy dalej.

Edek pracował nad uwolnieniem Nocika, a gapiów zwabionych błyskającymi przed domem światłami radiowozu lub powiadomionych przez sąsiadów wciąż przybywało i przybywało.
Każdy ciekawie wyciągał szyję, aby dojrzeć jak to Edek Nocika z opresji ratuje.
W końcu wyciągnął go ledwie żywego, nieszczęśliwego, zawstydzonego, z rozmazanymi na twarzy smugami, straszącymi upiornym wzorem.
- Aleś się chłopie utytłał! - zatroskał się Edek, podając mu nie do końca czystą, własną chusteczkę.
Nocik wstał chwiejnie, podciągnął portki, pociągnął nosem i po swojemu zamrugał oczami.
- No to... - zaczął - No to… no to…
W końcu zrezygnowany machnął tylko ręką i pobiegł do domu, ściskając w garści spodnie.
Zatrzasnął wszystkim drzwi przed nosem i pędem rzucił się do łazienki.
A tłum szeptał.
- Zabić się Nocik chciał - stwierdziła Nowakowa. - Znaczy, powiesić.
- Podobno samobójca - przekazywał dalej stary Mech.
No, bo kto to na czarno odziany, ze sznurem do piwnicy włazi, jak nie człowiek, który chce się z życiem rozstać?
A, że oknem właził?
Cóż, każdy przyszły nieboszczyk ma prawo wybrać drogę, którą się na tamten świat dostanie. Widać Nocik uznał, że piwniczne okno będzie do tego najstosowniejsze.
Noc już zapadła, a wieś nadal roztrząsała, co też chłopinę do takiego desperackiego kroku przywiodło. Nie było chałupy, w której nie komentowano by szeroko i jego wczorajszego spaceru i dzisiejszych zdarzeń.

Następnego ranka zawstydzony Nocik przemykał do sklepu opłotkami, pewien, że nie uniknie drwin ani docinków.
Nie posiadał się więc ze zdumienia, gdy zewsząd był pozdrawiany, pytany o zdrowie, przyjacielsko klepany po ramieniu, a nikt ani słowem nie zająknął się o wczorajszym.
Zenek zaś, zobaczywszy Nocika, prędko pobiegł do sklepu i już po chwili wciskał mu do ręki butelkę złocistego Lecha.
- Dobrze Zenek robi - powiedziała do Kalisiakowej obserwująca mężczyzn Nowakowa. - Z wariatami, to trzeba żyć w zgodzie. Jak się człowiek z rozumem rozminie, to nie wiadomo co tam w chorej głowie roi. Lepiej uważać na takiego i byle czym nie drażnić, bo gotów w nocy człowiekowi gardło poderżnąć, albo i co gorszego zrobić…
- Co racja, to racja, sąsiadko - pokiwała głową Kalisiakowa i lekko wzdrygnęła na myśl o okropieństwach większych niż poderżnięcie gardła.
A potem obie uśmiechnęły się życzliwie do idącego w ich kierunku Nocika.
Odpowiedź z Cytowaniem
  #153  
Nieprzeczytane 14-05-2012, 19:27
ewikomega's Avatar
ewikomega ewikomega jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Jun 2008
Miasto: 00-621warszawa
Posty: 6 878
Domyślnie

Figielko/ku .....niesamowite są Twoje bajki, a moja wyobraźnia pracuje w 100% .
Wspaniale opisujesz przygodę jaka spotkała Nocika.
Choć w Twoim opisie... odstaje od obowiązujących norm przyjętych w środowisku w którym żyje -jest ciekawą osobą stworzoną przez Ciebie- polubiłam jego .
A morał bajki?
Moim zdaniem-każdy chce zaistnieć w otaczającym świecie i nie spodziewa się , że właśnie sam los zdecyduje o zaistnieniu-to często jest odgórny plan.

Figielku pisz dalej o szczurku Serafinku-choć nie lubię tych gryzoni, ale Serafinka polubiłam.
Opisz bajkowo-dalsze przygody Nocika.
Ewa
__________________

Większość obrazków i tekstów pochodzi z Internetu
Odpowiedź z Cytowaniem
  #154  
Nieprzeczytane 14-05-2012, 20:12
Proch-i-pył's Avatar
Proch-i-pył Proch-i-pył jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Apr 2012
Miasto: Polska
Posty: 3 207
Domyślnie

Figielko, jak będzie u Ciebie opcja płatnego dalszego czytania, to też się zgadzam.
Odpowiedź z Cytowaniem
  #155  
Nieprzeczytane 15-05-2012, 08:40
mimoza's Avatar
mimoza mimoza jest offline
Stały bywalec
Moderator
 
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Wałbrzych 58-300
Posty: 47 118
Gaduła Figielko witam na forum KSC

Z przyjemnością czytam Twoje opowiadania i bajki, świetne historyjki
z których wiele można się dowiedzieć - nie tylko o ich bohaterach.
Też czekam na c.d. opowieści.
Mam jednak do Ciebie prośbę o dzielenie opowieści na rozdziały, tak aby
jeden post nie był książką "od deski do deski". Tak lepiej się czyta -
przynajmniej mnie i paru innym forumowiczom.
Cóż mogę jeszcze dodać - tylko tyle, że fajnie jest kiedy pojawiają się
takie osoby jak Ty, z taką wyobraźnią jak Twoja i piórem godnym
pozadroszczenia. Pozdrawiam - Cz
Odpowiedź z Cytowaniem
  #156  
Nieprzeczytane 15-05-2012, 10:39
ewikomega's Avatar
ewikomega ewikomega jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Jun 2008
Miasto: 00-621warszawa
Posty: 6 878
Domyślnie

Figielku figluj na forum , a my będziemy się upajać Twoim figlowaniem.
Pozdrawiam bajkowo
__________________

Większość obrazków i tekstów pochodzi z Internetu
Odpowiedź z Cytowaniem
  #157  
Nieprzeczytane 15-05-2012, 18:58
Figielka Figielka jest offline
Początkujący
 
Zarejestrowany: May 2012
Miasto: mazowieckie, Polska
Posty: 12
Domyślnie

Proch- i - pył,

Bezpłatnie będzie, i tak długo, aż się Wam nie znudzi moje bazgrolenie

Mimozo,

masz rację postaram się podzielić na wyraźne akapity i rozdziały, lub pisać z większą interlinią, ale edytor tekstu na Forum -jak każdy edytor - pewnie będzie ustawiał jak chce. Postaram się go troszkę oszukać
Dzięki za miłe słowa, bardzo cieszą !

ewikomega,

figielki figlować lubią najbardziej ze wszystkiego, bo figlowanie trzyma przy życiu i ubarwia świat

Pozdrawiam cieplutko.

A teraz króciutki tekst, zobaczymy jak dobrze oszukuję edytory...

Dialog przedsenny.



- Posuń się!

- Niby gdzie? Nie ma miejsca.

- Wciągnij brzuch…

- Nie mogę, nie da się spać na wdechu.

- To co ja mam zrobić?

- Nie wiem, idź gdzie indziej.

- Nie chcę!

- No, dobra, dobra… Spróbuj teraz.

- Nie da rady… Chyba wejdę na ciebie, tylko nie wrzeszcz.

- Postaram się, ale daj mi już spać.

- Śpij, śpij, nie przeszkadzaj sobie.

- Ałaaa!

- Co znowu?

- Mam twoją nogę na gardle!

- Przepraszam, już zabieram, ale przesuń się odrobinkę w prawo.

- Dobrze.

- W prawo, nie w lewo! Ale nie aż tak! Tu jest moja klatka piersiowa. Dusisz mnie!

- No, to jak w końcu? W prawo, czy w lewo?

- Sam nie wiem. Zostań tak. Nie ruszaj się. Śpisz już?

- Będę spać, jak przestaniesz na mnie dmuchać!

- Nie mogę odwrócić głowy, bo jak odwracam, mam nos na ścianie.

- To może przewrócimy się na plecy?

- Możemy spróbować. Na trzy. Raz… dwa… trzy!

- Oj nie, nie! Zejdź! Nie mogę tchu złapać… Chyba tonę ważysz. Spaślak!

- Bez przesady, nie jestem żaden spaślak.

- Jesteś!

- Nie jestem! To te cholerne domki za małe robią! Myślą, że jak chomik, to już nie musi spać jak człowiek!


***

Podpatrzone i podsłuchane w sklepie zoologicznym.

Przyniosłam Wam te chomiki ot, tak dla żartu. Niech się tu przez chwilę pokitłaszą.
Odpowiedź z Cytowaniem
  #158  
Nieprzeczytane 15-05-2012, 19:43
ewikomega's Avatar
ewikomega ewikomega jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Jun 2008
Miasto: 00-621warszawa
Posty: 6 878
Domyślnie

Gołonóżek w tą niedzielę przystępuje do pierwszej komunii , a ja przypomniałam sobie o opowiastce jaką napisałam pare lat temu. Nie mam takich zdolności jak Figielek..... , ale figlować lubię i nie tylko w temacie bajek/świ......-nie to miałam na myśli/, ...więc oceń Figielku , ale za bardzo surowo NIE ...bo fiknę buzią na klawiaturę laptopa


GOŁONÓŻEK


Jest to opowiastka o 8 krasnoludku, który istniał od wielu lat, ale w 2003 roku dopiero się ujawnił, ponieważ wcześniej był zawsze niewidzialny i nikt o nim nie słyszał. Obecnie jak chce jest widzialny i może widzieć jego osoba _ którą sobie wybrał, ale decyzje o tym czy ktoś ma go widzieć, czy nie - podejmuje tylko 8 krasnoludek.
Jest on nazywany przez wiele dzieci , oraz dorosłych krasnoludkiem SUKCESU. Sukces odnosi dzięki temu, że w sytuacjach dla niego trudnych, skomplikowanych, stresujących, niewygodnych na przykład takich, które trzeba skrytykować, a co może się innym nie spodobać - po prostu znika, nie wadząc nikomu , nie wystawiając na szwank swojego honoru.
Dla 8 krasnoludka HONOR jest bardzo ważny, można w 100 procentach powiedzieć- honor jest na pierwszym miejscu. 8 krasnoludek jest bardzo wrażliwy, bardzo przejmuje się powierzoną mu sprawą. Gdy ktoś chce go zranić , nie wdaje się w niepotrzebne dyskusje, jak mu coś w postępowaniu innej oso by nie podoba się, a wymaga zwrócenia uwagi tej osobie - stawiając 8 krasnoludka w trudnej sytuacji _ po prostu znika. Dlatego właśnie krasnoludek nasz może obracać się we współczesnym świecie. Jest krasnoludkiem sukcesu, nie narażając swojego honoru na szwank - jest bohaterski, ale w tym dobrym znaczeniu - nie rani nikogo. Idealnie funkcjonuje we współczesnym świecie, nie narażając na szwank swoich uczuć. Nie złości się, nie jest agresywny, nie musi nic robić, aby obraz jaki widzą inni: kochanego, słodkiego, przemiłego mogła zamazać jakaś zła cecha.
8 krasnoludek , krasnoludek sukcesu, często występuje w reklamach telewizyjnych;
może być Supermenem reklamując proszek do prania, bobrem reklamując pastę do zębów.8 krasnoludek przyjmuje postać w filmach , na przykład KUBUSIA PUCHATKA , gdy chce być bohaterski dla chłopców, a gdy chce być słodziutki jak miodek dla dziewczynek przyjmuje postać KSIĘŻNICZKI ROZPUNKI.
A TERAZ 8 KRASNOLUDEK PRZEDSTAWI SIĘ I OPOWIE TROCHĘ O SOBIE.
Nazywam się Gołonóżek bo od niepamiętnych czasów, czyli od zawsze uwielbiałam (tak uwielbiałam , bo jestem 8 KRAS NALEM - dziewczynką-Alą) bose nogi, bez skarpet i jakiś dziwnych ochraniaczy - nazywanych przez ludzi butami. Ubóstwiam jak moje nogi oddychają i mają bezpośredni kontakt ze światem.
Gołonózek opowie swoją historię, która może przydarzyć się każdemu . Historia ta ma szczęśliwe zakończenie dla krasnalka, który swój dar znikania przekazał młodej mamie - pełnej delikatności i wrażliwości. Wiedział-powiedziała mu wróżka- że od momentu przekazania swojego daru znikania komukolwiek, na zawsze dar ten utraci. Dla 8 krasnoludka-Gołonóżka ważne jedynie było; aby pomóc młodej mamie, wesprzeć duchowo, dodać odwagi i pewności siebie - nie liczył na nic - ale los wynagrodził naszego krasnala. Jak to się stało?
Przeczytajcie w skupieniu, lub posłuchajcie dorosłej osoby, która przeczyta Wam tą opowiastkę. Morał z historii , która przydarzyła się Gołonóżkowi wyciągniecie z łatwością. Usiądźcie sobie wygodnie . O tym jak przekazał dar znikania 8 krasnoludek młodej mamie opowie on sam.

Przydarzyła mi się ta historia w maleńkim polskim miasteczku, dookoła którego rosły piękne lasy ,a przedzielały je kwiaciaste łąki.
Było gorące lato, dzień zapowiadał się piękny. Raniutko, gdy krople rosy opatulały źdźbła trawy spacerowałam po łące. Lubię raniutko spacerować i wśród zieleni podglądać drzewa, kolorowe kwiatki i inne roślinki, które oświetlone porannym słonkiem przeglądają się w kropelkach rosy budząc się ze snu do kolejnego dnia. Lubię podglądać ptaki, oraz małe zwierzątka; myszki polne, kreciki, jaszczurki, nawet nieraz jeżyki, które po nocnej wędrówce wracają do swoich norek, ale nie spodziewałam się, że tego poranka ujrzę w trawie młodą kobietę - kropla w kroplę podobną do królewny śnieżki . Bardzo przejęłam się tym widokiem. Pomyślałam sobie ; skąd się Ona wzięła? Na pewno jest głodna, na pewno zabłądziła. Zdecydowałam - trzeba mojej królowej (tak nazwałam ją , bo obecnie jest królową) pomóc. Cichutko usiadłam obok niej i czekałam, aż się obudzi.
Słonko świeciło mocno , w porannych promieniach twarz jej uwidaczniała regularne rysy. Jako mała dziewczynka na pewno była królewną , świadczą o tym szlachetne rysy twarzy.
TWARZ- pomimo zamkniętych oczu - / które wyrażają wiele i są odzwierciedleniem duszy/
-TA TWARZ BYŁA PIĘKNA-
Okalały ją czarne , średniej długości włosy. Na twarzy, pomimo zaschniętych łez, malowało się wiele wdzięku. Usta królowa miała trochę uchylone, tak jakby chciały coś powiedzieć. Przed snem coś szeptały, królowa chciała coś zakomunikować, mówiła coś, ale zmorzył ją sen. Pomyślałam co ją trapi, jaka przykrość ją spotkała, dlaczego dała się zranić, czy było to warte łez i takiego zamartwiania?
Gdy tak rozmyślałam, królowa się obudziła .Spojrzała na mnie(byłam widzialna). Twarz jej wyrażała zdumienie i niedowierzenie, tak jakby pomyślała - widząc mnie , że to sen. Wówczas zdałam sobie sprawę, że osoba moja jest dla królowej zaskoczeniem. Przecież jestem widzialna, mam około 50 centymetrów wzrostu. Pomimo mojego długiego istnienia wyglądam na 20-15 lat, ubiór, fryzura , dodatki są zgodne z trendami obecnego XXI wieku, aby wygląd mój nie przestraszył osoby przy której jestem.
Królowa przetarła oczy i pierwsze słowa , które usłyszałam z jej ust to :
„BOŻE JA ŻYJĘ? „
Zwróciła się do mnie - „KIM JESTEŚ?
JAK SIĘ NAZYWASZ? ALE TWARDO SPAŁAM"
Przedstawiłam się - jestem 8 krasnoludek - Gołonóżek, jestem tutaj ,aby Tobie pomóc droga Pani. Królowa się obruszyła - nie jestem Pani, mów do mnie po imieniu, mam na imię Ola. Odpowiedziałam królowej, że nie mogę mówić Jej po imieniu, bo nie pozwala na to(nawet biorąc pod uwagę obecny świat, gdzie wszyscy mówią do siebie na you )mi jej obecna pozycja królowej i to , że jako bardzo młoda panienka była królewną śnieżką, która zasnęła we szklanej trumnie, a obudził ją z głębokiego snu pocałunek ukochanego, obecnie jej męża. Teraz jest królową i wszystkie gwiazdy na niebie wskazują, że musi żyć długo i szczęśliwie wraz ze swoim ukochanym. Dlaczego?
O tym szczęśliwym życiu u boku ukochanego - z którym wzięła ślub, bo złączyła ich wielka miłość, jest mowa w bajce o królewnie śnieszce i 7 krasnoludkach.

Królowa opowiedziała mi straszną historię jaka jej się przydarzyła. Wydarzyło się to w jej pracy, gdzie w obecnym czasie panuje brutalność, chęć sukcesu - która u większości osób do osiągnięcia kariery zawodowej zabija wszelkie ludzkie odruchy. W dążeniu do sukcesu zranienie innej osoby jest na porządku dziennym. Trzeba dzisiaj być bardzo silnym psychicznie, lub w trudnych sytuacjach mieć taki dar jaki ja posiadam - dar znikania, który przekazałam Królowej, zdając sobie sprawę z tego, że dar znikania oddaję na zawsze i nie będę już krasnoludkiem SUKCESU .
Po wysłuchaniu Królowej powiedziałam, że może śmiało iść do pracy - bo pracować trzeba - jest to też dar,dar od Boga. Idąc do pracy trzeba myśleć że wypełniamy dar Boży i jesteśmy stworzeni po to, aby pracować i wszystkie przeciwności losu w pracy musimy przyjmować z pokorą, a gdy chcą jakieś osoby w pracy zrobić krzywdę to Królowo w tym momencie zniknij, stań się niewidzialna, czy to nie jest wspaniałe? W momencie zadania Tobie Królowo bólu znikasz i wszystko masz w nosie.
UPŁYNĄŁ czas , około dwóch lat i zjawił się 9 krasnoludek - mój kompan, mój braciszek Tymoteuszek dla którego ja - Gołonóżek-ALICJA jestem wzorem i przykładem, a w trudnych chwilach nie możemy znikać, ale wspieramy się, wspomaga my się i bardzo się kochamy.
8 krasnoludek przekazał Królowej dar znikania, a Ona obdarzyła go najwspanialszym prezentem jakim jest 9 krasnoludek.
Morał, jak pisałam na wstępie opowiastki , można wysnuć bardzo łatwo z tej historii jaka przydarzyła się Gołonóżkowki. Warto stracić cenny dar, aby być wynagrodzonym .
CO DAJEMY DRUGIEJ OSOBIE Z WIELKĄ MIŁOŚCIĄ - WRACA DO NAS
I PRZEKAZANE JEST NAM Z JESZCZE WIĘKSZĄ MIŁOŚCIĄ,
A MY JESTEŚMY SZCZĘSLIWI I ZADOWOLENI.
__________________

Większość obrazków i tekstów pochodzi z Internetu

Ostatnio edytowane przez ewikomega : 15-05-2012 o 20:02.
Odpowiedź z Cytowaniem
  #159  
Nieprzeczytane 15-05-2012, 20:29
Vika Vika jest offline
Stały bywalec
 
Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Polska
Posty: 6 253
Domyślnie

Dziękuję Figielkowi i ewikomedze, że podciągnęłyście wątek trochę już zakurzony
Ewo;" CO DAJEMY DRUGIEJ OSOBIE Z WIELKĄ MIŁOŚCIĄ - WRACA DO NAS
I PRZEKAZANE JEST NAM Z JESZCZE WIĘKSZĄ MIŁOŚCIĄ,
A MY JESTEŚMY SZCZĘSLIWI I ZADOWOLENI."
....Nie zawsze, a raczej nawet rzadko...

I tak to dodałam trochę dziegciu do tej beczki z miodem
Ale trzeba marzyć i śmiać się, pomimo.........
__________________
"Rany się zabliźniają, ale blizny rosną wraz z nami''.St.Jerzy Lec

http://www.okruszek.org.pl/
https://www.pajacyk.pl/
https://polskieserce.pl/
Odpowiedź z Cytowaniem
  #160  
Nieprzeczytane 15-05-2012, 20:45
Figielka Figielka jest offline
Początkujący
 
Zarejestrowany: May 2012
Miasto: mazowieckie, Polska
Posty: 12
Domyślnie

O, tak! Zawsze, gdy znika Sukces pojawia się Człowiek. Sukces, jako osiągniecie ma też atrybut znikania, przemijania i tak prawdę mówiąc, warto go zawczasu wymienić na inne, sensowniejsze wartości. Ludzie sukcesu, owi Niby- Zwycięzcy zapominają o umiejętności znikania i dawania prawa innym wartościom do zaistnienia, więc kurczowo trzymają się tego, co jak im się wydaje stanowi o ich człowieczeństwie , a tak naprawdę jedynie łechcze niezdrowo przerośnięte ego.

ewikomega,

Bardzo podoba mi się koncepcja tej bajki i istniejące w niej odniesienia do znanych wszystkim opowieści, oraz dwudzielna kompozycja: plan baśniowy i realny wzajemnie przenikające się.
A jeszcze bardziej podoba mi się to,że Gołonóżek jest postacią z pogranicza. Dzięki tej bajce żyje w obu światach.Jakże miło mieć takiego krasnoludka koło siebie!
Niech więc Bóg wiedzie Gołonóżka bezpiecznie przez życie, ochrania go w trudnych chwilach i obdarza wszystkim co najlepsze..
Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

 



Podobne wątki
Wątek Autor wątku Senior Cafe Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Stare niezapomniane bajki naszego dzieciństwa Małgosia B. Książka, literatura, poezja 108 21-11-2021 16:21
Bajki, piosenki i inne interesujące strony dla dzieci Melissa Jestem babcią, jestem dziadkiem 23 19-12-2012 15:12
Bajki I Legendy Dla Dorosłych ! inka-ni Humor, zabawa - wątki archiwalne 6 19-06-2010 18:36
Opowiadania kresowe Lotka Książka, literatura, poezja 1 29-05-2010 11:04

Narzędzia wątku Przeszukaj ten wątek
Przeszukaj ten wątek:

Zaawansowane wyszukiwanie

Zasady pisania postów
Nie Możesz: tworzenie nowych wątków
Nie Możesz: odpowiadanie na posty
Nie Możesz: wysłanie załączników
Nie Możesz: edytowanie swoich postów

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Skocz do forum


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:57.

 
Powered by: vBulletin Version 3.5.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.